Zaczął się u nas sezon na kleszcze i uznałam, że Jackie jest już gotów na podanie mu kropelek. Kiedy je swój sosik pozwala się głaskać po całym grzbiecie. Po skończonym jedzeniu na moja rękę reaguje jak zwykle, odsuwa się i dziwi się co też wyczyniam. Dziś pogłaskałam go tylko próbnie, żeby zobaczyć czy można, po czym szybko zaaplikowałam kropelki na kark. Pipetka się skończyła równocześnie z sosikiem, więc tylko spojrzał zdziwiony na moją rekę i czekał grzecznie na kolejną porcję sosiku. Bardzo jestem zadowolona :D
El Reino Gatuno to Kocie Królestwo i jego mieszkańcy: Pieróg, Shiva, Jack Donaghy i Nick.
piątek, 7 listopada 2014
wtorek, 12 sierpnia 2014
Scurka
- SCURKA! SCURKA! SYNIOSŁAM SCURKĘ!
- Shiva, nie krzycz, co tam masz? Zostaw to! - już widzę, że coś jej z buzi wystaje i macha łapami.
- MAMOOOO SCUUUURRKAAAA!
- Co przyniosła? - pyta Gerardo a ja próbuję wleźć pod stół, żeby zabrać jej zdobycz.
- Nie wiem, pewnie jaszczurkę... no tak, już zrzuciła ogon, tutaj leży i się rusza.
- SCUUUURKĘ! - Shiva biegnie do korytarza skąd rozlega sie głośne tfuuu i już mogę dojrzeć na podłodze całkiem ładnego gekonika - MAMOOO PSYNIOSŁAM JASCURKĘ!
- Śliczna jaszczurka, Shiva, bardzo dziękuję, naprawdę śliczna - mówię do koty i próbując osłonić jaszczurkę, wołam do Gerardo, żeby przyniósł jakis przysmak, którym zapłacimy za życie gekona. Operacja się udaje, choć Shiva chodzi jeszcze z nosem przy ziemi i szuka gdzie sie podziała jaszczurka. Jackie natomiast upolował wciąż ruszający się ogon i był z tego bardzo dumny :P
- Shiva, nie krzycz, co tam masz? Zostaw to! - już widzę, że coś jej z buzi wystaje i macha łapami.
- MAMOOOO SCUUUURRKAAAA!
- Co przyniosła? - pyta Gerardo a ja próbuję wleźć pod stół, żeby zabrać jej zdobycz.
- Nie wiem, pewnie jaszczurkę... no tak, już zrzuciła ogon, tutaj leży i się rusza.
- SCUUUURKĘ! - Shiva biegnie do korytarza skąd rozlega sie głośne tfuuu i już mogę dojrzeć na podłodze całkiem ładnego gekonika - MAMOOO PSYNIOSŁAM JASCURKĘ!
- Śliczna jaszczurka, Shiva, bardzo dziękuję, naprawdę śliczna - mówię do koty i próbując osłonić jaszczurkę, wołam do Gerardo, żeby przyniósł jakis przysmak, którym zapłacimy za życie gekona. Operacja się udaje, choć Shiva chodzi jeszcze z nosem przy ziemi i szuka gdzie sie podziała jaszczurka. Jackie natomiast upolował wciąż ruszający się ogon i był z tego bardzo dumny :P
piątek, 25 lipca 2014
Koty Karoliny ze Skadia Art
Dziś oddaję bloga w ręce Karoliny ze Skadia Art, autorki mojej ślicznej kociej bransolety :)
Zanim się urodziłam w domu mieszkał kot. Podobno spał ze mną w wózeczku. Rośliśmy
razem, żył 19 lat, później były inne koty. Dla mnie dom zawsze wiązał się z obecnością kota. Kiedy zamieszkałam z mężem, alergikiem, czegoś w życiu nagle zabrakło. Mąż lubi zwierzęta, koty również, ale „siła wyższa”… Los jednak chciał żeby koty wróciły do mojego życia.
Pod koniec 2012 roku znajoma znalazła w opuszczonej stodole trzy, dopiero widzące
na oczy, około 6-tygodniowe kociaki, czwarty leżał nieżywy, matki brak. Znajoma wykarmiła maluchy pipetką z mlekiem i zaczęła szukać im domu. Dla koteczki znalazła dom szybko, pozostali jeszcze dwaj bracia. Mąż podczas odwiedzin u znajomej rozpłynął się nad kociakami całkowicie, zwłaszcza nad jednym. Rozsądek poszedł w kąt, w momencie kiedy maleństwo znalazło się na jego rękach. Był z miotu najsłabszy, ledwo się ruszał, słabo kojarzył co się dzieje, nawet futerko miał gorsze od rodzeństwa. Nie bacząc na nic zdecydowaliśmy się na opiekę nad nim. Znajoma namówiła nas, żeby wziąć również jego brata, bo ten silniejszy i bardziej „ogarnięty” pokaże małemu co i jak ze światem, nauczy go jeść etc. Miał więc u nas być tylko na chwilę, w ramach socjalizacji słabszego braciszka. Potem miał znaleźć inny dom, nawet dawałam ogłoszenie, ale jakoś nikt go nie chciał…
Możecie domyślić się jak się to ostatecznie skończyło :) Nie mieliśmy mieć żadnego, a mamy dwa koty! Mąż nie umarł od alergii, przeciwnie- nie jest gorzej niż było do tej pory. Może przyzwyczaił się, a może miłość do kotów ma zdrowotne działanie. A ich nie można nie kochać! Trafiły do nas w wieku mniej więcej 8 tygodni, obecnie mają już prawie dwa lata.
Są kompletnie różni, co zdarza się w rodzeństwie, więc bardzo ciekawe jest obserwowanie ich zachowań. Bonifacy jest bardziej od brata emocjonalny- mocniej się boi, ale tez bardziej lgnie do człowieka. Jest też bardzo gadatliwy- przeprowadzam z nim długie dialogi- nie do końca wiem na jaki temat- ale potrafimy kilka minut wymieniać refleksje :) Myślicie, że Bonifacy to ten co był najsłabszy? No więc nie :)
Bilbo, który prawdopodobnie nie przeżyłby w naturze, to zbój i ancymon. Ma więcej „kota w kocie” niż brat- częściej chodzi własnymi ścieżkami, to on decyduje kiedy można go głaskać. Jest też bardziej odważny, ryzykancki. Odkurzacz i suszarkę zbywa lekkim opuszczeniem powiek (Bonifacy zwiewa gdzie pieprz rośnie). Bracia są prawdopodobnie z innych ojców;)- nie tylko charaktery się różnią, ale i budowa ciała, futro. Bonifacy delikatny i długaśny niczym zając, z cienkim futerkiem, Bilbo krępy z krótszymi nogami i grubym miękkim włosem. Zajmują się sobą nawzajem i nami :) Towarzyszą nam również w pracy- zasypiają na naszych kolanach kiedy pracujemy przy komputerze a mnie „pomagają” również w pracy w warsztacie Skadia Art inspirując i kojąc mruczeniem (oraz czasem podgryzając pędzle;)).
Jak to w rodzeństwie- biją się żeby za chwilę myć sobie wzajemnie uszy i spać przytuleni. Mąż ciągle powtarza: jak mogliśmy żyć bez kotów? No właśnie- jak? To tak jakby na miejsce trafił brakujący kawałek puzzla… :)
Zanim się urodziłam w domu mieszkał kot. Podobno spał ze mną w wózeczku. Rośliśmy
razem, żył 19 lat, później były inne koty. Dla mnie dom zawsze wiązał się z obecnością kota. Kiedy zamieszkałam z mężem, alergikiem, czegoś w życiu nagle zabrakło. Mąż lubi zwierzęta, koty również, ale „siła wyższa”… Los jednak chciał żeby koty wróciły do mojego życia.
Pod koniec 2012 roku znajoma znalazła w opuszczonej stodole trzy, dopiero widzące
na oczy, około 6-tygodniowe kociaki, czwarty leżał nieżywy, matki brak. Znajoma wykarmiła maluchy pipetką z mlekiem i zaczęła szukać im domu. Dla koteczki znalazła dom szybko, pozostali jeszcze dwaj bracia. Mąż podczas odwiedzin u znajomej rozpłynął się nad kociakami całkowicie, zwłaszcza nad jednym. Rozsądek poszedł w kąt, w momencie kiedy maleństwo znalazło się na jego rękach. Był z miotu najsłabszy, ledwo się ruszał, słabo kojarzył co się dzieje, nawet futerko miał gorsze od rodzeństwa. Nie bacząc na nic zdecydowaliśmy się na opiekę nad nim. Znajoma namówiła nas, żeby wziąć również jego brata, bo ten silniejszy i bardziej „ogarnięty” pokaże małemu co i jak ze światem, nauczy go jeść etc. Miał więc u nas być tylko na chwilę, w ramach socjalizacji słabszego braciszka. Potem miał znaleźć inny dom, nawet dawałam ogłoszenie, ale jakoś nikt go nie chciał…
Możecie domyślić się jak się to ostatecznie skończyło :) Nie mieliśmy mieć żadnego, a mamy dwa koty! Mąż nie umarł od alergii, przeciwnie- nie jest gorzej niż było do tej pory. Może przyzwyczaił się, a może miłość do kotów ma zdrowotne działanie. A ich nie można nie kochać! Trafiły do nas w wieku mniej więcej 8 tygodni, obecnie mają już prawie dwa lata.
Są kompletnie różni, co zdarza się w rodzeństwie, więc bardzo ciekawe jest obserwowanie ich zachowań. Bonifacy jest bardziej od brata emocjonalny- mocniej się boi, ale tez bardziej lgnie do człowieka. Jest też bardzo gadatliwy- przeprowadzam z nim długie dialogi- nie do końca wiem na jaki temat- ale potrafimy kilka minut wymieniać refleksje :) Myślicie, że Bonifacy to ten co był najsłabszy? No więc nie :)
Bilbo, który prawdopodobnie nie przeżyłby w naturze, to zbój i ancymon. Ma więcej „kota w kocie” niż brat- częściej chodzi własnymi ścieżkami, to on decyduje kiedy można go głaskać. Jest też bardziej odważny, ryzykancki. Odkurzacz i suszarkę zbywa lekkim opuszczeniem powiek (Bonifacy zwiewa gdzie pieprz rośnie). Bracia są prawdopodobnie z innych ojców;)- nie tylko charaktery się różnią, ale i budowa ciała, futro. Bonifacy delikatny i długaśny niczym zając, z cienkim futerkiem, Bilbo krępy z krótszymi nogami i grubym miękkim włosem. Zajmują się sobą nawzajem i nami :) Towarzyszą nam również w pracy- zasypiają na naszych kolanach kiedy pracujemy przy komputerze a mnie „pomagają” również w pracy w warsztacie Skadia Art inspirując i kojąc mruczeniem (oraz czasem podgryzając pędzle;)).
Jak to w rodzeństwie- biją się żeby za chwilę myć sobie wzajemnie uszy i spać przytuleni. Mąż ciągle powtarza: jak mogliśmy żyć bez kotów? No właśnie- jak? To tak jakby na miejsce trafił brakujący kawałek puzzla… :)
Bilbo |
Bonifacy |
Po lewej zdjęcie z 2012 roku, po prawej z 2013. |
Koty pomagają w warsztacie Skadia Art. |
niedziela, 20 lipca 2014
Tosia i Romcio
Dziś oddaje głos kolejnej kociej mamie, która wzięła udział w naszym konkursie - Elizie.
Eliza od zawsze kocha zwierzaki. Przez 18 lat miała kotka Filipa, czarnego
dachowca, który, niestety, całe życie miał problemy z nerkami aż w końcu nerki przestały pracować i musiał być poddany eutanazji.
Tosia i Romcio trafiły do niej przez przypadek. Tosię znalazła w internecie
dosłownie w kilka sekund, a podczas wizyty, hodowca zaproponowała
wzięcie dwóch kotków wskazując też na Romcia, któremu ze
względu na chorobę szukała domu.
"To, że są rasowcami nie oznacza, że wszystko jest super. Mają sporo problemów zdrowotnych już od małego- Tosia z uszami- zapalenie ucha, nawracające polipy, Romcio miał sklejone oczy po kocim katarze, ma też wrażliwy brzuszek. Dzięki opiece wspaniałych lekarzy teraz jest znaczniej lepiej ale wiele już przeszły.
Koty są z tej samej hodowli ale z innych rodziców.
Tosia w marcu skończyła trzy lata. jest drobną, szczuplutką zwinną kocicą- taka pchełka. Jest strachliwa i delikatna. Przy mnie czuje się bezpieczna. Uwielbia się przytulać i bardzo głośno mruczy i ugniata łapkami, często szuka okazji by wskoczyć mi na kolana. Jej ulubione zabawki to wędki z piórkami, laserek, tunel z piłeczkami i piłeczki do ping ponga. Dzielnie przez szybę strzeże balkonu przed gołębiami, kocha tekturowe drapaki. Jest bardzo grzeczna. Gdy jest głodna budzi mnie najpierw chodząc po mnie, potem trącając łapką po twarzy a gdy nadal nie reaguję trąca łapką z pazurkami lub próbuje mi włożyć łapkę do ust. Bardzo kocha Romcia i potrzebuje jego bliskości. Najczęściej śpi mi na klatce piersiowej lubi jak się jej masuje poduszeczki na łapkach.
Romcio w styczniu skończył 3 lata. Jest sporym tygryskiem. Romcio jest zawsze wyluzowany. Potrafi się tak rozluźnić, że gdy próbuje go podnieść przelewa się przez ręce. Chłopak musi być zawsze w centrum zainteresowania, gdy nie zwracasz na niego uwagi zaczyna psocić np. drapie meble- regał, fotel, telewizor, książki, zrzuca książki, rwie gazety. Brzydzi się wszelkimi drapakami ;). jego ulubione zabawki to wędki szeleszczące, zabawki z kocimiętką, miękkie piłeczki, tunel szeleszczący do biegania, kulki z folii aluminiowej, pudełka po jajkach niespodziankach. Ma przedziwne pomysły, często pakuje się w tarapaty, nie słucha się np. drapie regał patrząc Ci w oczy z zadowoleniem. Uwielbia być wyczesywany i masowany szczotką, głośno mruczy i łapkami ugniata po głowie i włosach, nie lubi leżeć na kolanach, śpi zawsze cały pod kołdrą przytulony do mnie jak największą powierzchnią ciała. Czasem ma dość czułości Tosi i przed nią zwiewa. Jest wielkim fanem wanny lubi tam siedzieć i spać.
Pod koniec czerwca minęły trzy lata jak są ze mną. Kim ja jestem dla nich? Nie wiem. Oni są całym moim życiem, kocham ich ponad wszystko i bardzo martwię się o ich zdrowie. Dają mi wiele szczęścia i radości. Dotyk ich futerek, mruczenie, miauczenie, przytulanie się, zabawa a czasem tylko obserwowanie ich to coś bez czego nie mogłabym żyć :)"
"To, że są rasowcami nie oznacza, że wszystko jest super. Mają sporo problemów zdrowotnych już od małego- Tosia z uszami- zapalenie ucha, nawracające polipy, Romcio miał sklejone oczy po kocim katarze, ma też wrażliwy brzuszek. Dzięki opiece wspaniałych lekarzy teraz jest znaczniej lepiej ale wiele już przeszły.
Koty są z tej samej hodowli ale z innych rodziców.
Tosia w marcu skończyła trzy lata. jest drobną, szczuplutką zwinną kocicą- taka pchełka. Jest strachliwa i delikatna. Przy mnie czuje się bezpieczna. Uwielbia się przytulać i bardzo głośno mruczy i ugniata łapkami, często szuka okazji by wskoczyć mi na kolana. Jej ulubione zabawki to wędki z piórkami, laserek, tunel z piłeczkami i piłeczki do ping ponga. Dzielnie przez szybę strzeże balkonu przed gołębiami, kocha tekturowe drapaki. Jest bardzo grzeczna. Gdy jest głodna budzi mnie najpierw chodząc po mnie, potem trącając łapką po twarzy a gdy nadal nie reaguję trąca łapką z pazurkami lub próbuje mi włożyć łapkę do ust. Bardzo kocha Romcia i potrzebuje jego bliskości. Najczęściej śpi mi na klatce piersiowej lubi jak się jej masuje poduszeczki na łapkach.
Romcio w styczniu skończył 3 lata. Jest sporym tygryskiem. Romcio jest zawsze wyluzowany. Potrafi się tak rozluźnić, że gdy próbuje go podnieść przelewa się przez ręce. Chłopak musi być zawsze w centrum zainteresowania, gdy nie zwracasz na niego uwagi zaczyna psocić np. drapie meble- regał, fotel, telewizor, książki, zrzuca książki, rwie gazety. Brzydzi się wszelkimi drapakami ;). jego ulubione zabawki to wędki szeleszczące, zabawki z kocimiętką, miękkie piłeczki, tunel szeleszczący do biegania, kulki z folii aluminiowej, pudełka po jajkach niespodziankach. Ma przedziwne pomysły, często pakuje się w tarapaty, nie słucha się np. drapie regał patrząc Ci w oczy z zadowoleniem. Uwielbia być wyczesywany i masowany szczotką, głośno mruczy i łapkami ugniata po głowie i włosach, nie lubi leżeć na kolanach, śpi zawsze cały pod kołdrą przytulony do mnie jak największą powierzchnią ciała. Czasem ma dość czułości Tosi i przed nią zwiewa. Jest wielkim fanem wanny lubi tam siedzieć i spać.
Pod koniec czerwca minęły trzy lata jak są ze mną. Kim ja jestem dla nich? Nie wiem. Oni są całym moim życiem, kocham ich ponad wszystko i bardzo martwię się o ich zdrowie. Dają mi wiele szczęścia i radości. Dotyk ich futerek, mruczenie, miauczenie, przytulanie się, zabawa a czasem tylko obserwowanie ich to coś bez czego nie mogłabym żyć :)"
Tosię i Romcia można oglądać na ich facebookowym fanpejdżu TIR czyli Tosia i Romcio
piątek, 11 lipca 2014
Pirat, Zaś i Perła
Pirat to sławny kot, z którym przeprowadzono nawet wywiad! Można go znaleźć tutaj: Wywiad Tofika z Piratem i dowiedzieć się co nieco o nim (o ile jeszcze się nic nie wie!).
A parę słów o kocich relacjach w domu Zasia, Pirata i Perły powie nam dzisiaj ich opiekunka, Magdalena (jak mówią o niej koty - Dredziara): Piracik to taki trochę nieśmiały chłopak, jak przychodzą goście to się denerwuje i nie podejdzie sam. Ale jak jesteśmy sami to jest pieszczochem. Wszystkich przebija Zaś, który od razu pięknie wita gości, kładzie sie na podłodze i nadstawia brzuch do głaskania. Natomiast Perła jest najbardziej nieśmiała i jak tylko ktoś wejdzie do mieszkania chowa się w sofie. Wszystkie koty śpią ze mną w łóżku, natomiast ostatnio trwa rodzaj wojny między Zasiem i Perłą. Czasami dochodzi nawet do łapoczynów. Ganiają się po mieszkaniu i fuczą na siebie.
A parę słów o kocich relacjach w domu Zasia, Pirata i Perły powie nam dzisiaj ich opiekunka, Magdalena (jak mówią o niej koty - Dredziara): Piracik to taki trochę nieśmiały chłopak, jak przychodzą goście to się denerwuje i nie podejdzie sam. Ale jak jesteśmy sami to jest pieszczochem. Wszystkich przebija Zaś, który od razu pięknie wita gości, kładzie sie na podłodze i nadstawia brzuch do głaskania. Natomiast Perła jest najbardziej nieśmiała i jak tylko ktoś wejdzie do mieszkania chowa się w sofie. Wszystkie koty śpią ze mną w łóżku, natomiast ostatnio trwa rodzaj wojny między Zasiem i Perłą. Czasami dochodzi nawet do łapoczynów. Ganiają się po mieszkaniu i fuczą na siebie.
Po więcej zdjęć Pirata i jego rodzinki zapraszamy na stronę Zaś, Pirat i Klątwa Białej Perły
poniedziałek, 7 lipca 2014
Milord
Milord to trzyletni kot europejski
krótkowłosy, a przynajmniej tak powiedział
specjalista. Był drugim kotem w domu, wziętym z ogłoszenia, po
tym, jak ktoś przygarnął go z ulicy. W domu był już Smerfuś i
nauczył wszystkiego swojego młodszego brata: jak się myć, jak
jeść, żeby nie wywalać wszystkiego na zewnątrz i jak zasypywać
to, co się właśnie zrobiło w kuwecie. Milord nauczył się
aportować myszkę, jak również piszczeć kiedy tylko usłyszy rano
budzik. Dzięki niemu Duzi nigdy nie zaśpią do pracy ;)
Kiedy obaj panowie
skończyli dwa lata, Duża uznała, że to dobry moment aby
powiększyć stadko i pomóc jakiejs kociej biedzie. I tak wypatrzyła
ogłoszenie Czarnuszka, bezdomniaka, który sypiał na śniegu.
Wkrótce Czarnuszek dołączył do Smerfusia i Milorda, z nowym
imieniem: Feliks. Na początku wcale nie było łatwo, ale kiedy Duża
opiekowała się Felisiem po usunięciu mu 3 ząbków, ten przekonał
się, że to dobry człowiek i od tamtej pory nie odstępuje jej na
krok. Feliś ma śmieszny zwyczaj miauczenia za każdym razem kiedy
ktoś kichnie – takie kocie „na zdrowie”.
Od pół roku, z
chłopakami mieszka także Klara – brytyjska kicia, też adoptowana
przy niewielkim sprzeciwie Dużego ;) Klara wyrosła na piękną,
charakterną kotę, która jak trzeba pacnie po łbie a do człowieka,
chętnie nadstawi brzusio.
Całą czwórkę możecie podglądać na ich stronie: Milord European Shorthair Cat
środa, 2 lipca 2014
Prasowanie
- Mamo! Mamo! - obudziło mnie miauczenie w środku nocy. Usiadłam na łóżku całkiem zaspana, nie mogąc jeszcze otworzyć oczu.
- Prrrrr prrrrrrr mamo!
- Hę? - spojrzałam w stronę, z której rozlegało się mruczenie i w koszu na bieliznę zobaczyłam Shivę ugniatającą świeżo wyprane ciuchy.
- Nie wyprasowałaś! - powiedziała do mnie z wyrzutem, nadal ugniatając a ja zaczęłam się smiać.
Rano znalazłam ją śpiącą w koszu ;)
- Prrrrr prrrrrrr mamo!
- Hę? - spojrzałam w stronę, z której rozlegało się mruczenie i w koszu na bieliznę zobaczyłam Shivę ugniatającą świeżo wyprane ciuchy.
- Nie wyprasowałaś! - powiedziała do mnie z wyrzutem, nadal ugniatając a ja zaczęłam się smiać.
Rano znalazłam ją śpiącą w koszu ;)
poniedziałek, 30 czerwca 2014
Nonnus
Nonnus to kot rasy Cornish Rex, który wraz z Wiolą i Maciejem mieszka w Bydgoszczy. Przybył do swojego obecnego domu w listopadzie 2012 z, jak się później okazało, pseudohodowli pod Toruniem. Nonnuś ciężko chorował i przez prawie miesiąc trwała walka o jego życie. "Hodowca" podrabiał nie tylko dokumenty, ale i pieczątki lekarzy, za co wytoczono mu proces.
Całe szczęście, że Nonnuś trafił do kochającego domu, gdzie jest rozpieszczany. To bardzo towarzyski i pełen energii kociak; nie lubi zostawać sam, najlepiej się czuje, kiedy rodzina jest w komplecie :)
Losy Nonnusa możecie śledzić na jego stronie: Nonnus
Całe szczęście, że Nonnuś trafił do kochającego domu, gdzie jest rozpieszczany. To bardzo towarzyski i pełen energii kociak; nie lubi zostawać sam, najlepiej się czuje, kiedy rodzina jest w komplecie :)
Losy Nonnusa możecie śledzić na jego stronie: Nonnus
piątek, 27 czerwca 2014
Amber
Dziś mam przyjemność przedstawić Wam Amberka, brata Amisia i Amorka z Amisiomanii. Początkowo nazywał się Archie, ale jego opiekunka, Maria, nazwała go Amberkiem, od bursztynowego koloru oczu. Oto, co opowiedziała mi Maria o swoim kocie:
Reaguje na swoje
imię i jest bardzo rozmowny. Jest kotem niezwykłym, od pierwszego
dnia dał nam niebywałą dawkę radości - jest naprawdę śliczny,
kochający i oddany bez granic. Ma bardzo pogodne usposobienie, jest
bardzo ostrożny i bojaźliwy. Ostatnio kupiłam mu nowe miseczki to
podchodził do nich jak czołgista z dużą dozą nieufności. Jak
pojawia się ktoś obcy natychmiast się ewakuuje i chowa (
najczęściej zakopuje się pod kołdry na łóżku). Jak go
wyciągnę, żeby chociaż go pokazać to przetrzyma wszystkie
głaskania, ale jak tylko mu się uda zaraz ucieka i się chowa. My
możemy robić z nim wszystko, on z nami też. Uwielbia pieszczoty i
jest niezwykle całuśny. Nigdy nie widziałam u niego żadnego objawu
agresji ( fukania czy powarkiwania). Jego ulubione zajęcie to
obserwacja ptaków przylatujących na balkon i do karmnika (mieszkamy
przy lesie,więc ptaków jest multum i karmię je nawet latem,żeby
przylatywały). Bardzo lubi zabawy kocimi zabawkami, sam się świetnie
zabawia, aportuje jak pies przynosząc myszki do ciągłego rzucania.
Niczego w domu nie niszczy, nie drapie- drapak mu do tego
wystarcza. Kwiaty tez rosną spokojnie - wszystko sprawdza, bo
ciekawski jest ogromnie ale niczego nie rusza. No i jeszcze jest
niejadkiem, niezwykle wybrednym traktującym jedzenie jako
konieczność a nie wielką przyjemność.
poniedziałek, 23 czerwca 2014
Bentley
Bentley to brytyjczyk z Dolnego Mokotowa :) Lena Wyszyńska, jego opiekunka, tak o nim pisze:
Miałam w swoim życiu bardzo trudny okres, a Bentley był niespodzianką od bardzo bliskiej mi osoby. Myślę, że w tamtym okresie był nawet pewnego rodzaju terapeutą. W moim życiu pojawiła się istota, dla której miałam siłę wstawać z łóżka, którą pokochałam całym sercem, dzięki której było mi łatwiej i nadal tak jest.
Bentley początkowo miał nosić imię Gizmo po głównym bohaterze filmu "Gremliny atakują". Nie muszę mówić, że tak jak tamte stworki miał równie niespożyte pokłady energii, milion pomysłów na minutę, dodatkowo uwielbiał jeść w nocy i wycierać do sucha wodę z brodzika ;) . Imię wybrał mój ówczesny partner. W domu jest po prostu moim Bentusiem.
Jaki jest mój Bentley? Przede wszystkim jest moim towarzyszem, który nie odstępuje mnie na krok i kocha bezgranicznie.
Mam wyjątkowego kota, który jest moim towarzyszem, nie odstępuje mnie na krok i kocha tylko mnie.
Kota, który uwielbia być noszonym na rękach i całowany, szczególnie w tylne łapki.Kota, który przemierzył więcej kilometrów niż niejeden człowiek.
Kota, który uwielbia podróże i wyznaje zasadę, iż czym bardziej trzęsie tym lepiej się śpi i chrapie.
Kota, który śpi w pozycjach, które przyprawiają mnie o ból kręgosłupa.
Kota, który jest bardzo grzeczny i mądry (ale nie od dziś wiadomo, że inteligencję się dziedziczy po adopcyjnej matce ;))
Kota, który nigdy nie nabrał się na podawanie leku na łapkę, ponieważ zawsze wyciera ją o moje spodnie. Tabletki nieumiejętnie podane lądują przyklejone na najbliższej ścianie.
Kota, który jest bezsprzecznym miłośnikiem damskich torebek i dogłębnych ich penetracji, o czym przekonali się wszyscy nasi goście.
Kota, przez którego pójście do toalety w nocy to prawdziwa szkoła przetrwania, a dla niego idealna pora na ślizg pomiędzy nogami.
Kota, który biegnie zawsze tam, skąd dochodzi największy hałas.Kota, który mimo, iż jest "trudnym pacjentem" uwielbia swoją Panią doktor. Z wzajemnością :)
Kota, który potrafi otwierać przysmaki Thrive, a nigdy go na tym nie przyłapałam. Odnotowałam już trzy puste opakowaniaKota, który wystawia język gdy przegląda się w lustrze.
Kota, który uwielbia zapach lukrecji i wytarzał się raz w żelkach o tym smaku.
Kota, który zostaje od czasu do czasu przyłapany na ocieraniu się o (zamkniętą!) butelkę konkretnego trunku.
Kota, który otwiera mi oczy językiem, gdy za długo śpię.
Kota, który uwielbia bawić się plastikowym patyczkiem i przynosi mi go do łóżka nad ranem.
Kota, który topi w nocy (tylko!) myszki w swojej fontannie do picia i przynosi mi je do łóżka w nocy, a rano budzę się z przyklejonym czymś do pleców.
Kota, który ociera mi główką łzy zawsze, gdy mam gorsze dni.
Ktoś by powiedział, że to "tylko"
kot, a ja wiem, że ten "tylko" kot jest istotą, o której
zawsze marzyłam. Od zawsze byłam psiarą, lecz czytając kilka lat
temu powieść "Alicja w krainie czarów" zauroczył mnie
kot z Chesire. Jak później się dowiedziałam autor powieści był
właścicielem niebieskiego Brytyjczyka. Skrycie marzyłam, że w
przyszłości będę dzieliła życie z niebieskim kocurkiem o
żółtych oczach.
Miałam w swoim życiu bardzo trudny okres, a Bentley był niespodzianką od bardzo bliskiej mi osoby. Myślę, że w tamtym okresie był nawet pewnego rodzaju terapeutą. W moim życiu pojawiła się istota, dla której miałam siłę wstawać z łóżka, którą pokochałam całym sercem, dzięki której było mi łatwiej i nadal tak jest.
Bentley początkowo miał nosić imię Gizmo po głównym bohaterze filmu "Gremliny atakują". Nie muszę mówić, że tak jak tamte stworki miał równie niespożyte pokłady energii, milion pomysłów na minutę, dodatkowo uwielbiał jeść w nocy i wycierać do sucha wodę z brodzika ;) . Imię wybrał mój ówczesny partner. W domu jest po prostu moim Bentusiem.
Jaki jest mój Bentley? Przede wszystkim jest moim towarzyszem, który nie odstępuje mnie na krok i kocha bezgranicznie.
Mam wyjątkowego kota, który jest moim towarzyszem, nie odstępuje mnie na krok i kocha tylko mnie.
Kota, który uwielbia być noszonym na rękach i całowany, szczególnie w tylne łapki.Kota, który przemierzył więcej kilometrów niż niejeden człowiek.
Kota, który uwielbia podróże i wyznaje zasadę, iż czym bardziej trzęsie tym lepiej się śpi i chrapie.
Kota, który śpi w pozycjach, które przyprawiają mnie o ból kręgosłupa.
Kota, który jest bardzo grzeczny i mądry (ale nie od dziś wiadomo, że inteligencję się dziedziczy po adopcyjnej matce ;))
Kota, który nigdy nie nabrał się na podawanie leku na łapkę, ponieważ zawsze wyciera ją o moje spodnie. Tabletki nieumiejętnie podane lądują przyklejone na najbliższej ścianie.
Kota, który jest bezsprzecznym miłośnikiem damskich torebek i dogłębnych ich penetracji, o czym przekonali się wszyscy nasi goście.
Kota, przez którego pójście do toalety w nocy to prawdziwa szkoła przetrwania, a dla niego idealna pora na ślizg pomiędzy nogami.
Kota, który biegnie zawsze tam, skąd dochodzi największy hałas.Kota, który mimo, iż jest "trudnym pacjentem" uwielbia swoją Panią doktor. Z wzajemnością :)
Kota, który potrafi otwierać przysmaki Thrive, a nigdy go na tym nie przyłapałam. Odnotowałam już trzy puste opakowaniaKota, który wystawia język gdy przegląda się w lustrze.
Kota, który uwielbia zapach lukrecji i wytarzał się raz w żelkach o tym smaku.
Kota, który zostaje od czasu do czasu przyłapany na ocieraniu się o (zamkniętą!) butelkę konkretnego trunku.
Kota, który otwiera mi oczy językiem, gdy za długo śpię.
Kota, który uwielbia bawić się plastikowym patyczkiem i przynosi mi go do łóżka nad ranem.
Kota, który topi w nocy (tylko!) myszki w swojej fontannie do picia i przynosi mi je do łóżka w nocy, a rano budzę się z przyklejonym czymś do pleców.
Kota, który ociera mi główką łzy zawsze, gdy mam gorsze dni.
Nie wyobrażam sobie życia bez
Bentleya. Czasem myślę, że byliśmy po prostu sobie przeznaczeni.
piątek, 20 czerwca 2014
Pacia
Dziś o Paci i jej rodzeństwie opowie Kasia :)
W naszym Paćkowo na stałe
mieszkają cztery cudne kocie damy. Miewamy także kocie tymczasy,
gdyż Paćkowo miało być domem tymczasowym od samego początku.
Dziś (kiedy piszę ten tekst) jest u nas w sumie 11 kotów - 4 nasze
stałe i 7 tymczasowych.
Pacia zwana także
Paciuchem i Paciosławą (i Cićką i Cićmolem) była moim pierwszym
kotem na stałe. Jest to pierwsza kota z obecnej czwórki, jedyna,
która była planowana. Paciunia ma pewnie coś koło 5-6 latek - ile
dokładnie nie wiem, gdyż jest ze mną dopiero półtora roku a stan
jej zębów nie pozwala na dokładne określenie wieku. Kocia ma
plazmocytarne zapalenie dziąseł i kiedyś miała przetrącony
kręgosłup, tak więc jesteśmy częstymi gośćmi u naszego Pana
Weta. Panie rejestratorki zawsze nas miło witają, bo Pacię znają
już dobrze.
Skąd się kocia wzięła? Po śmierci jej poprzedniczki Ciapy koniecznie chciałam wypełnić pustkę w serduszku jakimś futrem. Planowałam futro małe i szalone, więc zgłosiłam się do znajomej prowadzącej fundację, że tak, chcę od niej kota. Przywiozła mi wszystkie małe jakie ma i... zero kontaktu. Żaden nie był "moim" kotem. Znajoma zaproponowała więc, żebym zobaczyła koty dorosłe i zaprosiła mnie do swojej kociarni, w której żyło stadko 30 kotów. Gdy weszłam do pomieszczenia to dostałam oczopląsu. 30!!! kotów i nie wiadomo, którego wybrać. Wszystkie się łaszą i chcą. I nagle na parapecie zobaczyłam kota, burego i pręgowatego, okrąglutkiego, który się tylko patrzył. Patrzył i czekał aż na niego spojrzę. Nie podszedł, nie miauknął, słowem i ruchem nie wskazał, że mnie widzi. Tylko smutno patrzył. Wyszłam na chwilkę z kociarni by się zastanowić i podjąć decyzję a ten kot, bury i pręgowany patrzył za mną przez okno nadal. Nie mogłam go nie wziąć. Po podjęciu decyzji poszłam po kota, wzięłam na ręce a on zaczął się do mnie tulić... Kotem okazała się właśnie Pacia, niechciana i niekochana.
Pacia miała kiedyś swój dom, swoją rodzinę, w której mieszkała od małego razem z siostrą i królikiem. Gdy Pani Właścicielka zaszła w ciąże, to bojąc się negatywnych wpływów kota na jej stan oddała Pacię z pozostałym zwierzyńcem do weterynarza do uśpienia. Pacia była wtedy też w ciąży, bo przecież kota się nie sterylizuje i wypuszcza. Weterynarz zdrowych zwierzaków nie uśpił. Królik i siostra od razu znalazły dom a Pacia dostała sterylkę aborcyjną i czekała... Czekając trafiła do Fundacji Felis... i czekała. Czekając "zaliczyła" dwie adopcje, z których wróciła po króciutkim czasie. Podobno alergizowała dziecko w jednej rodzinie a druga musiała się przeprowadzić do wynajmowanego mieszkania i właściciel nie akceptował zwierząt. Trafiła już nawet na listę "zwierząt nieadoptowalnych" w fundacji.
Nasz pierwszy wspólny wieczór wyglądał tak, że kocia siedziała na moich kolanach całą noc, mrucząc i nie schodząc. Tyłek mi od siedzenia na podłodze zdrętwiał, ale kota trzymałam Była przez pewien czas kotem nieufnym, nie miziakowatym. Zaufała dopiero po jakiś7=8 miesiącach.
Teraz - kocham ją najmocniej ze wszystkich moich futer. Jest moim numerem jeden. Darzę ją miłością bezwarunkową, nieskończoną. To dla mnie wyjątkowy kot, który był ze mną w trudnych chwilach. Dzięki temu, że ze mną była, że mogłam się przytulić do jej pachnącego futerka jakoś przeżyłam pierwsze miesiące po rozstaniu z byłym mężem. Pewnie zła Pańcia ze mnie, bo pozwalam jej na wiele, ale uważam, że to wyjątkowy kot. Kot, który lubi jeździć samochodem, uwielbia spacery na szelkach. Mój kot<3
Jaga jest moim drugim kotem chociaż wcale moja być nie miała. Jagoda była kotem czyimś, domowym i kochanym. Miała mieszkanko i swoich ludzi. Może nawet była w jakiś sposób kochana. Jej ludzie jednak nie kochali jej na tyle by ją wysterylizować albo chociaż by jej nie wypuszczać na dwór. Jak każdy wie, kombinacja brak sterylizacji + chodzenie po dworze skończył się w jeden sposób. Jaga zaszła w ciążę. A jak tylko jej ludzie się zorientowali, że tak jest, wyrzucili ją na dwór. Jaga była dokarmiana przez Panie karmicielki z okolicznych bloków i 9.04.2013 urodziła swoje maluchy. Jeden maluch urodził się martwy, jeden strasznie słaby. Pani Karmicielka zadzwoniła do fundacji, że koty nie przeżyją bo jest zimno i by poszukać im DT. I tak 10.04.2013 Jaga z małymi trafiła do mnie. Miała być dzikim i okropnie warczącym, drapiącym kotem. Moje pierwsze zetknięcie z czarnulą - jak przeniosłam ją z małymi do cieplutkiem klatki wyłożonej kocem, z miseczkami z jedzeniem, to kota olała i małe i żarcie i przyszła się przytulić. Tak bardzo pragnęła człowieka, że tuliła się kilka ładnych minut. Jaga miała być do adopcji razem z małymi. Jak już się odkarmi, gdyż była bardzo chuda, jak wypięknieje. Wszystkie dzieciaki poszły do cudownych domków stałych, ale o Jagunię nikt nie spytał. Nawet jej przyszywane dzieci, które przyjęła jak swoje i także wykarmiła poszły a Jaga czekała.
Nie chciałam by czekała dalej. Została u mnie na stałe. Rozpoczęła się socjalizacja z Pacią... Trwa ona nadal, bo panny się nie kochają i czasami dochodzi jeszcze do łapoczynów.
Jaka jest jaga? Cudowna. Nie miauczy, robi tylko takie "mryt, mryt" jak się ją głaszcze i w nocy growluje z piłką z pysiu. Bo Jagunia uwielbia aportować piłeczkę. Najlepiej o 4 rano, więc nawołuje Pańcię, by się z nią bawiła. Jest kotem śmietnikowym. Musi mieć wydzielane jedzonko, gdyż je do oporu aż zwymiotuje... Grzebie notorycznie w śmietniku w poszukiwaniu resztek jedzenia. A nie wygląda na głodzonego kota. Najbardziej lubi spać na czystych ubraniach.
Jest moja i ją kocham. I dziękuję tym ludziom, którzy ją wyrzucili. Bo oni na nią nie zasługiwali. A ja tak :)
Dwa pozostałe z mojej czwórki to młode pannice. Jedną z nich jest indywidualistka Fosia (biała). Kotka ma już rok i została wyrzucona na parkingu pod lubelskim Skansenem 11 miesięcy temu. Po kota miałam najpierw tylko pojechać i go dowieźć w miejsce docelowe, ale ponieważ tak spała u mnie na rękach pięknie, a miałam już 7 tymczasów to stwierdziłam, że czemu nie, może być i ósmy. Została więc na DT. Okazało się jednak, że kicia jest kotem raczej nieadoptowalnym, gdyż panicznie boi się ludzi. Mi zajęło siedem miesiący zanim mi zaufała. Dalej jest jednak kotem "Nie!". Nie bierz mnie na ręce. Nie dotykaj. Nie łap. Nic ode mnie nie chciej. Protest obwieszcza głośnym "miałuuuuu". Gdy przychodzi ktoś obcy chowa się pod kanapą. Tylko nocą wchodzi do łóżka, przytula się i mruczy rozkosznie w ucho. Jak ma okres "tak" potrafi być jednak najbardziej namolnym kotem na świecie. Wyje w piwnicy w najciemniejszym kącie zmuszając by ktoś do niej poszedł i ukochał. W fazie "tak" branie na ręce uchodzi na sucho a głaski powodują, że mruczy jak mały traktorek. Kochamy ją niesamowicie, choć dalej bywają dni, gdy przerażona nie wyłazi spod śmietnika.
Ostatnia kicia, która z nami zamieszkała to Krzywa Rysia zwana Mruśką i Ryś-Rysiem. Ryś została wyrzucona początkiem października ubiegłego roku przez człowieka pod latarnią w Parczewie ciemną nocą i siedziała tam i przeraźliwie płakała. Panie, które ją znalazły zatelefonowały do fundacji, że kot płacze, że zabrać trzeba, fundacja do mnie z prośbą o DT... została jako czwarty rezydentt. Rysia ma prawie roczek. Jak ją wzięłam... Ojezusku po prostu. Masa pcheł, świerzb taki, że wyglądała jakby miała uszy błotem zapchane, koci katar. I najgorsze - połamana w czterech miejscach miednica, w tym raz z przemieszczeniem, zwichnięte stawy biodrowo-krzyżowe - przyczyna? Najprawdopodobniej mocny kopniak. A mimo to, tak rozmruczanego traktorka to ja na oczy jeszcze nie widziałam. Stale purpurzyła i dalej purpurzy. Zaliczyła także strasznie długie leczenie kaliciwirozy.... trzy tygodnie jeść nie chciała tylko biegunkowała i wymiotowała. Najgorsze trzy tygodnie w naszym życiu, bo co dwie godziny trzeba było wstawać i koty strzykawką żarcie w pysia wciskać. Ale udało się, przeżyła. Jest kochana... jest moja. Łyś - Łyś (tak na nią wołam) jest radosna, gania jak kicia mała, jest traka.... najukochańszy kot na świecie. Co noc tuli się do mnie, chociaż nie wiedzieć czemu uwielbia spać na mnie a waży już swoje :)
Skąd się kocia wzięła? Po śmierci jej poprzedniczki Ciapy koniecznie chciałam wypełnić pustkę w serduszku jakimś futrem. Planowałam futro małe i szalone, więc zgłosiłam się do znajomej prowadzącej fundację, że tak, chcę od niej kota. Przywiozła mi wszystkie małe jakie ma i... zero kontaktu. Żaden nie był "moim" kotem. Znajoma zaproponowała więc, żebym zobaczyła koty dorosłe i zaprosiła mnie do swojej kociarni, w której żyło stadko 30 kotów. Gdy weszłam do pomieszczenia to dostałam oczopląsu. 30!!! kotów i nie wiadomo, którego wybrać. Wszystkie się łaszą i chcą. I nagle na parapecie zobaczyłam kota, burego i pręgowatego, okrąglutkiego, który się tylko patrzył. Patrzył i czekał aż na niego spojrzę. Nie podszedł, nie miauknął, słowem i ruchem nie wskazał, że mnie widzi. Tylko smutno patrzył. Wyszłam na chwilkę z kociarni by się zastanowić i podjąć decyzję a ten kot, bury i pręgowany patrzył za mną przez okno nadal. Nie mogłam go nie wziąć. Po podjęciu decyzji poszłam po kota, wzięłam na ręce a on zaczął się do mnie tulić... Kotem okazała się właśnie Pacia, niechciana i niekochana.
Pacia miała kiedyś swój dom, swoją rodzinę, w której mieszkała od małego razem z siostrą i królikiem. Gdy Pani Właścicielka zaszła w ciąże, to bojąc się negatywnych wpływów kota na jej stan oddała Pacię z pozostałym zwierzyńcem do weterynarza do uśpienia. Pacia była wtedy też w ciąży, bo przecież kota się nie sterylizuje i wypuszcza. Weterynarz zdrowych zwierzaków nie uśpił. Królik i siostra od razu znalazły dom a Pacia dostała sterylkę aborcyjną i czekała... Czekając trafiła do Fundacji Felis... i czekała. Czekając "zaliczyła" dwie adopcje, z których wróciła po króciutkim czasie. Podobno alergizowała dziecko w jednej rodzinie a druga musiała się przeprowadzić do wynajmowanego mieszkania i właściciel nie akceptował zwierząt. Trafiła już nawet na listę "zwierząt nieadoptowalnych" w fundacji.
Nasz pierwszy wspólny wieczór wyglądał tak, że kocia siedziała na moich kolanach całą noc, mrucząc i nie schodząc. Tyłek mi od siedzenia na podłodze zdrętwiał, ale kota trzymałam Była przez pewien czas kotem nieufnym, nie miziakowatym. Zaufała dopiero po jakiś7=8 miesiącach.
Teraz - kocham ją najmocniej ze wszystkich moich futer. Jest moim numerem jeden. Darzę ją miłością bezwarunkową, nieskończoną. To dla mnie wyjątkowy kot, który był ze mną w trudnych chwilach. Dzięki temu, że ze mną była, że mogłam się przytulić do jej pachnącego futerka jakoś przeżyłam pierwsze miesiące po rozstaniu z byłym mężem. Pewnie zła Pańcia ze mnie, bo pozwalam jej na wiele, ale uważam, że to wyjątkowy kot. Kot, który lubi jeździć samochodem, uwielbia spacery na szelkach. Mój kot<3
Jaga jest moim drugim kotem chociaż wcale moja być nie miała. Jagoda była kotem czyimś, domowym i kochanym. Miała mieszkanko i swoich ludzi. Może nawet była w jakiś sposób kochana. Jej ludzie jednak nie kochali jej na tyle by ją wysterylizować albo chociaż by jej nie wypuszczać na dwór. Jak każdy wie, kombinacja brak sterylizacji + chodzenie po dworze skończył się w jeden sposób. Jaga zaszła w ciążę. A jak tylko jej ludzie się zorientowali, że tak jest, wyrzucili ją na dwór. Jaga była dokarmiana przez Panie karmicielki z okolicznych bloków i 9.04.2013 urodziła swoje maluchy. Jeden maluch urodził się martwy, jeden strasznie słaby. Pani Karmicielka zadzwoniła do fundacji, że koty nie przeżyją bo jest zimno i by poszukać im DT. I tak 10.04.2013 Jaga z małymi trafiła do mnie. Miała być dzikim i okropnie warczącym, drapiącym kotem. Moje pierwsze zetknięcie z czarnulą - jak przeniosłam ją z małymi do cieplutkiem klatki wyłożonej kocem, z miseczkami z jedzeniem, to kota olała i małe i żarcie i przyszła się przytulić. Tak bardzo pragnęła człowieka, że tuliła się kilka ładnych minut. Jaga miała być do adopcji razem z małymi. Jak już się odkarmi, gdyż była bardzo chuda, jak wypięknieje. Wszystkie dzieciaki poszły do cudownych domków stałych, ale o Jagunię nikt nie spytał. Nawet jej przyszywane dzieci, które przyjęła jak swoje i także wykarmiła poszły a Jaga czekała.
Nie chciałam by czekała dalej. Została u mnie na stałe. Rozpoczęła się socjalizacja z Pacią... Trwa ona nadal, bo panny się nie kochają i czasami dochodzi jeszcze do łapoczynów.
Jaka jest jaga? Cudowna. Nie miauczy, robi tylko takie "mryt, mryt" jak się ją głaszcze i w nocy growluje z piłką z pysiu. Bo Jagunia uwielbia aportować piłeczkę. Najlepiej o 4 rano, więc nawołuje Pańcię, by się z nią bawiła. Jest kotem śmietnikowym. Musi mieć wydzielane jedzonko, gdyż je do oporu aż zwymiotuje... Grzebie notorycznie w śmietniku w poszukiwaniu resztek jedzenia. A nie wygląda na głodzonego kota. Najbardziej lubi spać na czystych ubraniach.
Jest moja i ją kocham. I dziękuję tym ludziom, którzy ją wyrzucili. Bo oni na nią nie zasługiwali. A ja tak :)
Dwa pozostałe z mojej czwórki to młode pannice. Jedną z nich jest indywidualistka Fosia (biała). Kotka ma już rok i została wyrzucona na parkingu pod lubelskim Skansenem 11 miesięcy temu. Po kota miałam najpierw tylko pojechać i go dowieźć w miejsce docelowe, ale ponieważ tak spała u mnie na rękach pięknie, a miałam już 7 tymczasów to stwierdziłam, że czemu nie, może być i ósmy. Została więc na DT. Okazało się jednak, że kicia jest kotem raczej nieadoptowalnym, gdyż panicznie boi się ludzi. Mi zajęło siedem miesiący zanim mi zaufała. Dalej jest jednak kotem "Nie!". Nie bierz mnie na ręce. Nie dotykaj. Nie łap. Nic ode mnie nie chciej. Protest obwieszcza głośnym "miałuuuuu". Gdy przychodzi ktoś obcy chowa się pod kanapą. Tylko nocą wchodzi do łóżka, przytula się i mruczy rozkosznie w ucho. Jak ma okres "tak" potrafi być jednak najbardziej namolnym kotem na świecie. Wyje w piwnicy w najciemniejszym kącie zmuszając by ktoś do niej poszedł i ukochał. W fazie "tak" branie na ręce uchodzi na sucho a głaski powodują, że mruczy jak mały traktorek. Kochamy ją niesamowicie, choć dalej bywają dni, gdy przerażona nie wyłazi spod śmietnika.
Ostatnia kicia, która z nami zamieszkała to Krzywa Rysia zwana Mruśką i Ryś-Rysiem. Ryś została wyrzucona początkiem października ubiegłego roku przez człowieka pod latarnią w Parczewie ciemną nocą i siedziała tam i przeraźliwie płakała. Panie, które ją znalazły zatelefonowały do fundacji, że kot płacze, że zabrać trzeba, fundacja do mnie z prośbą o DT... została jako czwarty rezydentt. Rysia ma prawie roczek. Jak ją wzięłam... Ojezusku po prostu. Masa pcheł, świerzb taki, że wyglądała jakby miała uszy błotem zapchane, koci katar. I najgorsze - połamana w czterech miejscach miednica, w tym raz z przemieszczeniem, zwichnięte stawy biodrowo-krzyżowe - przyczyna? Najprawdopodobniej mocny kopniak. A mimo to, tak rozmruczanego traktorka to ja na oczy jeszcze nie widziałam. Stale purpurzyła i dalej purpurzy. Zaliczyła także strasznie długie leczenie kaliciwirozy.... trzy tygodnie jeść nie chciała tylko biegunkowała i wymiotowała. Najgorsze trzy tygodnie w naszym życiu, bo co dwie godziny trzeba było wstawać i koty strzykawką żarcie w pysia wciskać. Ale udało się, przeżyła. Jest kochana... jest moja. Łyś - Łyś (tak na nią wołam) jest radosna, gania jak kicia mała, jest traka.... najukochańszy kot na świecie. Co noc tuli się do mnie, chociaż nie wiedzieć czemu uwielbia spać na mnie a waży już swoje :)
Fosia |
Jaga |
Pacia |
Pacia |
Pacia |
Jaga z Kasią |
Fosia |
Rysieńka |
Rysieńka |
Subskrybuj:
Posty (Atom)