W naszym Paćkowo na stałe
mieszkają cztery cudne kocie damy. Miewamy także kocie tymczasy,
gdyż Paćkowo miało być domem tymczasowym od samego początku.
Dziś (kiedy piszę ten tekst) jest u nas w sumie 11 kotów - 4 nasze
stałe i 7 tymczasowych.
Pacia zwana także
Paciuchem i Paciosławą (i Cićką i Cićmolem) była moim pierwszym
kotem na stałe. Jest to pierwsza kota z obecnej czwórki, jedyna,
która była planowana. Paciunia ma pewnie coś koło 5-6 latek - ile
dokładnie nie wiem, gdyż jest ze mną dopiero półtora roku a stan
jej zębów nie pozwala na dokładne określenie wieku. Kocia ma
plazmocytarne zapalenie dziąseł i kiedyś miała przetrącony
kręgosłup, tak więc jesteśmy częstymi gośćmi u naszego Pana
Weta. Panie rejestratorki zawsze nas miło witają, bo Pacię znają
już dobrze.
Skąd się kocia wzięła? Po śmierci jej poprzedniczki Ciapy koniecznie chciałam wypełnić pustkę w serduszku jakimś futrem. Planowałam futro małe i szalone, więc zgłosiłam się do znajomej prowadzącej fundację, że tak, chcę od niej kota. Przywiozła mi wszystkie małe jakie ma i... zero kontaktu. Żaden nie był "moim" kotem. Znajoma zaproponowała więc, żebym zobaczyła koty dorosłe i zaprosiła mnie do swojej kociarni, w której żyło stadko 30 kotów. Gdy weszłam do pomieszczenia to dostałam oczopląsu. 30!!! kotów i nie wiadomo, którego wybrać. Wszystkie się łaszą i chcą. I nagle na parapecie zobaczyłam kota, burego i pręgowatego, okrąglutkiego, który się tylko patrzył. Patrzył i czekał aż na niego spojrzę. Nie podszedł, nie miauknął, słowem i ruchem nie wskazał, że mnie widzi. Tylko smutno patrzył. Wyszłam na chwilkę z kociarni by się zastanowić i podjąć decyzję a ten kot, bury i pręgowany patrzył za mną przez okno nadal. Nie mogłam go nie wziąć. Po podjęciu decyzji poszłam po kota, wzięłam na ręce a on zaczął się do mnie tulić... Kotem okazała się właśnie Pacia, niechciana i niekochana.
Pacia miała kiedyś swój dom, swoją rodzinę, w której mieszkała od małego razem z siostrą i królikiem. Gdy Pani Właścicielka zaszła w ciąże, to bojąc się negatywnych wpływów kota na jej stan oddała Pacię z pozostałym zwierzyńcem do weterynarza do uśpienia. Pacia była wtedy też w ciąży, bo przecież kota się nie sterylizuje i wypuszcza. Weterynarz zdrowych zwierzaków nie uśpił. Królik i siostra od razu znalazły dom a Pacia dostała sterylkę aborcyjną i czekała... Czekając trafiła do Fundacji Felis... i czekała. Czekając "zaliczyła" dwie adopcje, z których wróciła po króciutkim czasie. Podobno alergizowała dziecko w jednej rodzinie a druga musiała się przeprowadzić do wynajmowanego mieszkania i właściciel nie akceptował zwierząt. Trafiła już nawet na listę "zwierząt nieadoptowalnych" w fundacji.
Nasz pierwszy wspólny wieczór wyglądał tak, że kocia siedziała na moich kolanach całą noc, mrucząc i nie schodząc. Tyłek mi od siedzenia na podłodze zdrętwiał, ale kota trzymałam Była przez pewien czas kotem nieufnym, nie miziakowatym. Zaufała dopiero po jakiś7=8 miesiącach.
Teraz - kocham ją najmocniej ze wszystkich moich futer. Jest moim numerem jeden. Darzę ją miłością bezwarunkową, nieskończoną. To dla mnie wyjątkowy kot, który był ze mną w trudnych chwilach. Dzięki temu, że ze mną była, że mogłam się przytulić do jej pachnącego futerka jakoś przeżyłam pierwsze miesiące po rozstaniu z byłym mężem. Pewnie zła Pańcia ze mnie, bo pozwalam jej na wiele, ale uważam, że to wyjątkowy kot. Kot, który lubi jeździć samochodem, uwielbia spacery na szelkach. Mój kot<3
Jaga jest moim drugim kotem chociaż wcale moja być nie miała. Jagoda była kotem czyimś, domowym i kochanym. Miała mieszkanko i swoich ludzi. Może nawet była w jakiś sposób kochana. Jej ludzie jednak nie kochali jej na tyle by ją wysterylizować albo chociaż by jej nie wypuszczać na dwór. Jak każdy wie, kombinacja brak sterylizacji + chodzenie po dworze skończył się w jeden sposób. Jaga zaszła w ciążę. A jak tylko jej ludzie się zorientowali, że tak jest, wyrzucili ją na dwór. Jaga była dokarmiana przez Panie karmicielki z okolicznych bloków i 9.04.2013 urodziła swoje maluchy. Jeden maluch urodził się martwy, jeden strasznie słaby. Pani Karmicielka zadzwoniła do fundacji, że koty nie przeżyją bo jest zimno i by poszukać im DT. I tak 10.04.2013 Jaga z małymi trafiła do mnie. Miała być dzikim i okropnie warczącym, drapiącym kotem. Moje pierwsze zetknięcie z czarnulą - jak przeniosłam ją z małymi do cieplutkiem klatki wyłożonej kocem, z miseczkami z jedzeniem, to kota olała i małe i żarcie i przyszła się przytulić. Tak bardzo pragnęła człowieka, że tuliła się kilka ładnych minut. Jaga miała być do adopcji razem z małymi. Jak już się odkarmi, gdyż była bardzo chuda, jak wypięknieje. Wszystkie dzieciaki poszły do cudownych domków stałych, ale o Jagunię nikt nie spytał. Nawet jej przyszywane dzieci, które przyjęła jak swoje i także wykarmiła poszły a Jaga czekała.
Nie chciałam by czekała dalej. Została u mnie na stałe. Rozpoczęła się socjalizacja z Pacią... Trwa ona nadal, bo panny się nie kochają i czasami dochodzi jeszcze do łapoczynów.
Jaka jest jaga? Cudowna. Nie miauczy, robi tylko takie "mryt, mryt" jak się ją głaszcze i w nocy growluje z piłką z pysiu. Bo Jagunia uwielbia aportować piłeczkę. Najlepiej o 4 rano, więc nawołuje Pańcię, by się z nią bawiła. Jest kotem śmietnikowym. Musi mieć wydzielane jedzonko, gdyż je do oporu aż zwymiotuje... Grzebie notorycznie w śmietniku w poszukiwaniu resztek jedzenia. A nie wygląda na głodzonego kota. Najbardziej lubi spać na czystych ubraniach.
Jest moja i ją kocham. I dziękuję tym ludziom, którzy ją wyrzucili. Bo oni na nią nie zasługiwali. A ja tak :)
Dwa pozostałe z mojej czwórki to młode pannice. Jedną z nich jest indywidualistka Fosia (biała). Kotka ma już rok i została wyrzucona na parkingu pod lubelskim Skansenem 11 miesięcy temu. Po kota miałam najpierw tylko pojechać i go dowieźć w miejsce docelowe, ale ponieważ tak spała u mnie na rękach pięknie, a miałam już 7 tymczasów to stwierdziłam, że czemu nie, może być i ósmy. Została więc na DT. Okazało się jednak, że kicia jest kotem raczej nieadoptowalnym, gdyż panicznie boi się ludzi. Mi zajęło siedem miesiący zanim mi zaufała. Dalej jest jednak kotem "Nie!". Nie bierz mnie na ręce. Nie dotykaj. Nie łap. Nic ode mnie nie chciej. Protest obwieszcza głośnym "miałuuuuu". Gdy przychodzi ktoś obcy chowa się pod kanapą. Tylko nocą wchodzi do łóżka, przytula się i mruczy rozkosznie w ucho. Jak ma okres "tak" potrafi być jednak najbardziej namolnym kotem na świecie. Wyje w piwnicy w najciemniejszym kącie zmuszając by ktoś do niej poszedł i ukochał. W fazie "tak" branie na ręce uchodzi na sucho a głaski powodują, że mruczy jak mały traktorek. Kochamy ją niesamowicie, choć dalej bywają dni, gdy przerażona nie wyłazi spod śmietnika.
Ostatnia kicia, która z nami zamieszkała to Krzywa Rysia zwana Mruśką i Ryś-Rysiem. Ryś została wyrzucona początkiem października ubiegłego roku przez człowieka pod latarnią w Parczewie ciemną nocą i siedziała tam i przeraźliwie płakała. Panie, które ją znalazły zatelefonowały do fundacji, że kot płacze, że zabrać trzeba, fundacja do mnie z prośbą o DT... została jako czwarty rezydentt. Rysia ma prawie roczek. Jak ją wzięłam... Ojezusku po prostu. Masa pcheł, świerzb taki, że wyglądała jakby miała uszy błotem zapchane, koci katar. I najgorsze - połamana w czterech miejscach miednica, w tym raz z przemieszczeniem, zwichnięte stawy biodrowo-krzyżowe - przyczyna? Najprawdopodobniej mocny kopniak. A mimo to, tak rozmruczanego traktorka to ja na oczy jeszcze nie widziałam. Stale purpurzyła i dalej purpurzy. Zaliczyła także strasznie długie leczenie kaliciwirozy.... trzy tygodnie jeść nie chciała tylko biegunkowała i wymiotowała. Najgorsze trzy tygodnie w naszym życiu, bo co dwie godziny trzeba było wstawać i koty strzykawką żarcie w pysia wciskać. Ale udało się, przeżyła. Jest kochana... jest moja. Łyś - Łyś (tak na nią wołam) jest radosna, gania jak kicia mała, jest traka.... najukochańszy kot na świecie. Co noc tuli się do mnie, chociaż nie wiedzieć czemu uwielbia spać na mnie a waży już swoje :)
Skąd się kocia wzięła? Po śmierci jej poprzedniczki Ciapy koniecznie chciałam wypełnić pustkę w serduszku jakimś futrem. Planowałam futro małe i szalone, więc zgłosiłam się do znajomej prowadzącej fundację, że tak, chcę od niej kota. Przywiozła mi wszystkie małe jakie ma i... zero kontaktu. Żaden nie był "moim" kotem. Znajoma zaproponowała więc, żebym zobaczyła koty dorosłe i zaprosiła mnie do swojej kociarni, w której żyło stadko 30 kotów. Gdy weszłam do pomieszczenia to dostałam oczopląsu. 30!!! kotów i nie wiadomo, którego wybrać. Wszystkie się łaszą i chcą. I nagle na parapecie zobaczyłam kota, burego i pręgowatego, okrąglutkiego, który się tylko patrzył. Patrzył i czekał aż na niego spojrzę. Nie podszedł, nie miauknął, słowem i ruchem nie wskazał, że mnie widzi. Tylko smutno patrzył. Wyszłam na chwilkę z kociarni by się zastanowić i podjąć decyzję a ten kot, bury i pręgowany patrzył za mną przez okno nadal. Nie mogłam go nie wziąć. Po podjęciu decyzji poszłam po kota, wzięłam na ręce a on zaczął się do mnie tulić... Kotem okazała się właśnie Pacia, niechciana i niekochana.
Pacia miała kiedyś swój dom, swoją rodzinę, w której mieszkała od małego razem z siostrą i królikiem. Gdy Pani Właścicielka zaszła w ciąże, to bojąc się negatywnych wpływów kota na jej stan oddała Pacię z pozostałym zwierzyńcem do weterynarza do uśpienia. Pacia była wtedy też w ciąży, bo przecież kota się nie sterylizuje i wypuszcza. Weterynarz zdrowych zwierzaków nie uśpił. Królik i siostra od razu znalazły dom a Pacia dostała sterylkę aborcyjną i czekała... Czekając trafiła do Fundacji Felis... i czekała. Czekając "zaliczyła" dwie adopcje, z których wróciła po króciutkim czasie. Podobno alergizowała dziecko w jednej rodzinie a druga musiała się przeprowadzić do wynajmowanego mieszkania i właściciel nie akceptował zwierząt. Trafiła już nawet na listę "zwierząt nieadoptowalnych" w fundacji.
Nasz pierwszy wspólny wieczór wyglądał tak, że kocia siedziała na moich kolanach całą noc, mrucząc i nie schodząc. Tyłek mi od siedzenia na podłodze zdrętwiał, ale kota trzymałam Była przez pewien czas kotem nieufnym, nie miziakowatym. Zaufała dopiero po jakiś7=8 miesiącach.
Teraz - kocham ją najmocniej ze wszystkich moich futer. Jest moim numerem jeden. Darzę ją miłością bezwarunkową, nieskończoną. To dla mnie wyjątkowy kot, który był ze mną w trudnych chwilach. Dzięki temu, że ze mną była, że mogłam się przytulić do jej pachnącego futerka jakoś przeżyłam pierwsze miesiące po rozstaniu z byłym mężem. Pewnie zła Pańcia ze mnie, bo pozwalam jej na wiele, ale uważam, że to wyjątkowy kot. Kot, który lubi jeździć samochodem, uwielbia spacery na szelkach. Mój kot<3
Jaga jest moim drugim kotem chociaż wcale moja być nie miała. Jagoda była kotem czyimś, domowym i kochanym. Miała mieszkanko i swoich ludzi. Może nawet była w jakiś sposób kochana. Jej ludzie jednak nie kochali jej na tyle by ją wysterylizować albo chociaż by jej nie wypuszczać na dwór. Jak każdy wie, kombinacja brak sterylizacji + chodzenie po dworze skończył się w jeden sposób. Jaga zaszła w ciążę. A jak tylko jej ludzie się zorientowali, że tak jest, wyrzucili ją na dwór. Jaga była dokarmiana przez Panie karmicielki z okolicznych bloków i 9.04.2013 urodziła swoje maluchy. Jeden maluch urodził się martwy, jeden strasznie słaby. Pani Karmicielka zadzwoniła do fundacji, że koty nie przeżyją bo jest zimno i by poszukać im DT. I tak 10.04.2013 Jaga z małymi trafiła do mnie. Miała być dzikim i okropnie warczącym, drapiącym kotem. Moje pierwsze zetknięcie z czarnulą - jak przeniosłam ją z małymi do cieplutkiem klatki wyłożonej kocem, z miseczkami z jedzeniem, to kota olała i małe i żarcie i przyszła się przytulić. Tak bardzo pragnęła człowieka, że tuliła się kilka ładnych minut. Jaga miała być do adopcji razem z małymi. Jak już się odkarmi, gdyż była bardzo chuda, jak wypięknieje. Wszystkie dzieciaki poszły do cudownych domków stałych, ale o Jagunię nikt nie spytał. Nawet jej przyszywane dzieci, które przyjęła jak swoje i także wykarmiła poszły a Jaga czekała.
Nie chciałam by czekała dalej. Została u mnie na stałe. Rozpoczęła się socjalizacja z Pacią... Trwa ona nadal, bo panny się nie kochają i czasami dochodzi jeszcze do łapoczynów.
Jaka jest jaga? Cudowna. Nie miauczy, robi tylko takie "mryt, mryt" jak się ją głaszcze i w nocy growluje z piłką z pysiu. Bo Jagunia uwielbia aportować piłeczkę. Najlepiej o 4 rano, więc nawołuje Pańcię, by się z nią bawiła. Jest kotem śmietnikowym. Musi mieć wydzielane jedzonko, gdyż je do oporu aż zwymiotuje... Grzebie notorycznie w śmietniku w poszukiwaniu resztek jedzenia. A nie wygląda na głodzonego kota. Najbardziej lubi spać na czystych ubraniach.
Jest moja i ją kocham. I dziękuję tym ludziom, którzy ją wyrzucili. Bo oni na nią nie zasługiwali. A ja tak :)
Dwa pozostałe z mojej czwórki to młode pannice. Jedną z nich jest indywidualistka Fosia (biała). Kotka ma już rok i została wyrzucona na parkingu pod lubelskim Skansenem 11 miesięcy temu. Po kota miałam najpierw tylko pojechać i go dowieźć w miejsce docelowe, ale ponieważ tak spała u mnie na rękach pięknie, a miałam już 7 tymczasów to stwierdziłam, że czemu nie, może być i ósmy. Została więc na DT. Okazało się jednak, że kicia jest kotem raczej nieadoptowalnym, gdyż panicznie boi się ludzi. Mi zajęło siedem miesiący zanim mi zaufała. Dalej jest jednak kotem "Nie!". Nie bierz mnie na ręce. Nie dotykaj. Nie łap. Nic ode mnie nie chciej. Protest obwieszcza głośnym "miałuuuuu". Gdy przychodzi ktoś obcy chowa się pod kanapą. Tylko nocą wchodzi do łóżka, przytula się i mruczy rozkosznie w ucho. Jak ma okres "tak" potrafi być jednak najbardziej namolnym kotem na świecie. Wyje w piwnicy w najciemniejszym kącie zmuszając by ktoś do niej poszedł i ukochał. W fazie "tak" branie na ręce uchodzi na sucho a głaski powodują, że mruczy jak mały traktorek. Kochamy ją niesamowicie, choć dalej bywają dni, gdy przerażona nie wyłazi spod śmietnika.
Ostatnia kicia, która z nami zamieszkała to Krzywa Rysia zwana Mruśką i Ryś-Rysiem. Ryś została wyrzucona początkiem października ubiegłego roku przez człowieka pod latarnią w Parczewie ciemną nocą i siedziała tam i przeraźliwie płakała. Panie, które ją znalazły zatelefonowały do fundacji, że kot płacze, że zabrać trzeba, fundacja do mnie z prośbą o DT... została jako czwarty rezydentt. Rysia ma prawie roczek. Jak ją wzięłam... Ojezusku po prostu. Masa pcheł, świerzb taki, że wyglądała jakby miała uszy błotem zapchane, koci katar. I najgorsze - połamana w czterech miejscach miednica, w tym raz z przemieszczeniem, zwichnięte stawy biodrowo-krzyżowe - przyczyna? Najprawdopodobniej mocny kopniak. A mimo to, tak rozmruczanego traktorka to ja na oczy jeszcze nie widziałam. Stale purpurzyła i dalej purpurzy. Zaliczyła także strasznie długie leczenie kaliciwirozy.... trzy tygodnie jeść nie chciała tylko biegunkowała i wymiotowała. Najgorsze trzy tygodnie w naszym życiu, bo co dwie godziny trzeba było wstawać i koty strzykawką żarcie w pysia wciskać. Ale udało się, przeżyła. Jest kochana... jest moja. Łyś - Łyś (tak na nią wołam) jest radosna, gania jak kicia mała, jest traka.... najukochańszy kot na świecie. Co noc tuli się do mnie, chociaż nie wiedzieć czemu uwielbia spać na mnie a waży już swoje :)
Fosia |
Jaga |
Pacia |
Pacia |
Pacia |
Jaga z Kasią |
Fosia |
Rysieńka |
Rysieńka |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz