Wielu z nas lubi pomagać, niewielu interesuje pomoc całkowicie bezinteresowna. I nie będę tutaj pisać o wyrachowanych ludziach, których do pomagania motywuje myśl o tym co dostaną w zamian. Nie w tym rzecz. Myślę, że większości z nas, pomagających, wystarczy zwykłe "dziękuję", uśmiech osoby, której się pomogło, łezka wzruszenia w oku. Jakikolwiek sygnał, że to, co właśnie zrobiliśmy było dobrym pomysłem. Tu, na Majorce, regularnie pomagam stowarzyszeniu, dzięki któremu w naszym domu pojawiła się Shiva. Wystarczy mi spojrzeć na nią, albo posłuchać jak mruczy, żeby wiedzieć, że to ma sens.
Kiedy Shiva wygrała konkurs na Dachowca listopada, na adres moich rodziców została wysłana wielka paka z nagrodami. 10kg karmy Bozita, dla kotów wychodzących i nowoczesna, duża, kryta kuweta. Było dla mnie jasne, że karma pojedzie do jakichś kocich bid, pytanie tylko, do których. Ponieważ pochodzę z Grudziądza, moim pierwszym typem było tamtejsze schronisko dla zwierząt bezdomnych. Na ich stronie interenetowej przeczytałam, że koty, jako osobniki wolno żyjące zostają wypuszczane wolno. A zatem jakieś koty przez schronisko się przewijają, być może są chociaż dokarmiane. Postanowiłam napisać maila, przedstawić sytuację i zapytać czy byliby zainteresowani 10kg kociej karmy. Niestety nikt mi nigdy na mojego maila nie odpowiedział.
Kiedy mieszkałam w trójmieście i bardzo chciałam mieć kota, zaczęłam śledzić poczynania Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego. Podczas gdy czekałam na jakis sygnał z grudziądzkiego schroniska, na facebookowej stronie PKDT natknęłam się na wzmiankę o kotach mieszkających przy szpitalu w Gdyni. Proszono o pomoc finansową przy sterylizacji i dokarmianiu. Pomyślałam, że na pewno przyda im się 10kg wór Bozity. Faktycznie, PKDT był zainteresowany pomocą a ja, w zamian, poprosiłam tylko o zdjęcia szczęśliwych kociaków z karmą. Miałam zamiar wysłać je do sponsora konkursu PetSupplies, że oto ich nagroda pocieszyła jakieś kocie bidy. Zorganizowałam transport karmy z Grudziądza do Gdańska, stamtąd odebrała ją wolontariuszka i... na tym się skończyło. Jakiś czas później, nieśmiało przypomniałam im o sobie i o tym, że nigdy nie dostałam żadnych zdjęć, ale i to pozostało bez odpowiedzi. Cóż, trudno, wierzę, że koty zostały nakarmione.
Pozostał temat kuwety. Początkowo chciałam ją dla nas, ale wysłanie tak dużej paczki na Majorkę byłoby nieopłacalne, więc zaczęłam się zastanawiać jak ją spożytkować. Pomysłów było kilka, ale najlepszym wydało mi sie przekazanie jej do toruńskiego Hospicjum dla Kotów Bezdomnych. Na ich stronie znalazłam informację, że każda pomoc mile widziana, ale lepiej najpierw napisać i zapytać co jest najpilniejsze. Wysłałam zatem maila, opowiedziałam całą historię i zaoferowałam, że podczas mojej wizyty w Grudziądzu mogę podskoczyć do Torunia i zawieźć kuwetę pod wskazany adres. Strasznie byłam podekscytowana tym całym pomysłem bo w Hospicjum odwalaja kawał naprawdę dobrej roboty i podobało mi się, że mogłabym się jakoś do tej pomocy dołączyć. Nie mogłam się doczekać odpowiedzi, więc na wszelkie wypadek, na ich facebookowej stronie zaanonsowałam, że wysłałam im maila.
Moja wizyta w Polsce się skończyła, tymczasem nikt mi nie odpowiedział, ani na maila, ani na post na facebooku. Rozumiem, że przecież to tylko wolontariusze, że mają za dużo na głowie itd., itp. Ale wiem też, że ktoś codziennie na ich facebooka zagląda i napisanie "Dziękujemy, nie jesteśmy zainteresowani" nie zajmuje więcej niż 2 minuty.
I tak kuweta stoi nadal w piwnicy moich rodziców a mi się już nie chce kombinować komu ją oddać. Podejrzewam, że mogłabym z powodzeniem sprzedać ją na allegro albo zostawić i poczekać czy może za parę lat przeprowadzimy się do Polski.
Jak zwykła mawiać moja babcia "dawać i się prosić to za dużo".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz