Nonnus to kot rasy Cornish Rex, który wraz z Wiolą i Maciejem mieszka w Bydgoszczy. Przybył do swojego obecnego domu w listopadzie 2012 z, jak się później okazało, pseudohodowli pod Toruniem. Nonnuś ciężko chorował i przez prawie miesiąc trwała walka o jego życie. "Hodowca" podrabiał nie tylko dokumenty, ale i pieczątki lekarzy, za co wytoczono mu proces.
Całe szczęście, że Nonnuś trafił do kochającego domu, gdzie jest rozpieszczany. To bardzo towarzyski i pełen energii kociak; nie lubi zostawać sam, najlepiej się czuje, kiedy rodzina jest w komplecie :)
Losy Nonnusa możecie śledzić na jego stronie: Nonnus
El Reino Gatuno to Kocie Królestwo i jego mieszkańcy: Pieróg, Shiva, Jack Donaghy i Nick.
poniedziałek, 30 czerwca 2014
piątek, 27 czerwca 2014
Amber
Dziś mam przyjemność przedstawić Wam Amberka, brata Amisia i Amorka z Amisiomanii. Początkowo nazywał się Archie, ale jego opiekunka, Maria, nazwała go Amberkiem, od bursztynowego koloru oczu. Oto, co opowiedziała mi Maria o swoim kocie:
Reaguje na swoje
imię i jest bardzo rozmowny. Jest kotem niezwykłym, od pierwszego
dnia dał nam niebywałą dawkę radości - jest naprawdę śliczny,
kochający i oddany bez granic. Ma bardzo pogodne usposobienie, jest
bardzo ostrożny i bojaźliwy. Ostatnio kupiłam mu nowe miseczki to
podchodził do nich jak czołgista z dużą dozą nieufności. Jak
pojawia się ktoś obcy natychmiast się ewakuuje i chowa (
najczęściej zakopuje się pod kołdry na łóżku). Jak go
wyciągnę, żeby chociaż go pokazać to przetrzyma wszystkie
głaskania, ale jak tylko mu się uda zaraz ucieka i się chowa. My
możemy robić z nim wszystko, on z nami też. Uwielbia pieszczoty i
jest niezwykle całuśny. Nigdy nie widziałam u niego żadnego objawu
agresji ( fukania czy powarkiwania). Jego ulubione zajęcie to
obserwacja ptaków przylatujących na balkon i do karmnika (mieszkamy
przy lesie,więc ptaków jest multum i karmię je nawet latem,żeby
przylatywały). Bardzo lubi zabawy kocimi zabawkami, sam się świetnie
zabawia, aportuje jak pies przynosząc myszki do ciągłego rzucania.
Niczego w domu nie niszczy, nie drapie- drapak mu do tego
wystarcza. Kwiaty tez rosną spokojnie - wszystko sprawdza, bo
ciekawski jest ogromnie ale niczego nie rusza. No i jeszcze jest
niejadkiem, niezwykle wybrednym traktującym jedzenie jako
konieczność a nie wielką przyjemność.
poniedziałek, 23 czerwca 2014
Bentley
Bentley to brytyjczyk z Dolnego Mokotowa :) Lena Wyszyńska, jego opiekunka, tak o nim pisze:
Miałam w swoim życiu bardzo trudny okres, a Bentley był niespodzianką od bardzo bliskiej mi osoby. Myślę, że w tamtym okresie był nawet pewnego rodzaju terapeutą. W moim życiu pojawiła się istota, dla której miałam siłę wstawać z łóżka, którą pokochałam całym sercem, dzięki której było mi łatwiej i nadal tak jest.
Bentley początkowo miał nosić imię Gizmo po głównym bohaterze filmu "Gremliny atakują". Nie muszę mówić, że tak jak tamte stworki miał równie niespożyte pokłady energii, milion pomysłów na minutę, dodatkowo uwielbiał jeść w nocy i wycierać do sucha wodę z brodzika ;) . Imię wybrał mój ówczesny partner. W domu jest po prostu moim Bentusiem.
Jaki jest mój Bentley? Przede wszystkim jest moim towarzyszem, który nie odstępuje mnie na krok i kocha bezgranicznie.
Mam wyjątkowego kota, który jest moim towarzyszem, nie odstępuje mnie na krok i kocha tylko mnie.
Kota, który uwielbia być noszonym na rękach i całowany, szczególnie w tylne łapki.Kota, który przemierzył więcej kilometrów niż niejeden człowiek.
Kota, który uwielbia podróże i wyznaje zasadę, iż czym bardziej trzęsie tym lepiej się śpi i chrapie.
Kota, który śpi w pozycjach, które przyprawiają mnie o ból kręgosłupa.
Kota, który jest bardzo grzeczny i mądry (ale nie od dziś wiadomo, że inteligencję się dziedziczy po adopcyjnej matce ;))
Kota, który nigdy nie nabrał się na podawanie leku na łapkę, ponieważ zawsze wyciera ją o moje spodnie. Tabletki nieumiejętnie podane lądują przyklejone na najbliższej ścianie.
Kota, który jest bezsprzecznym miłośnikiem damskich torebek i dogłębnych ich penetracji, o czym przekonali się wszyscy nasi goście.
Kota, przez którego pójście do toalety w nocy to prawdziwa szkoła przetrwania, a dla niego idealna pora na ślizg pomiędzy nogami.
Kota, który biegnie zawsze tam, skąd dochodzi największy hałas.Kota, który mimo, iż jest "trudnym pacjentem" uwielbia swoją Panią doktor. Z wzajemnością :)
Kota, który potrafi otwierać przysmaki Thrive, a nigdy go na tym nie przyłapałam. Odnotowałam już trzy puste opakowaniaKota, który wystawia język gdy przegląda się w lustrze.
Kota, który uwielbia zapach lukrecji i wytarzał się raz w żelkach o tym smaku.
Kota, który zostaje od czasu do czasu przyłapany na ocieraniu się o (zamkniętą!) butelkę konkretnego trunku.
Kota, który otwiera mi oczy językiem, gdy za długo śpię.
Kota, który uwielbia bawić się plastikowym patyczkiem i przynosi mi go do łóżka nad ranem.
Kota, który topi w nocy (tylko!) myszki w swojej fontannie do picia i przynosi mi je do łóżka w nocy, a rano budzę się z przyklejonym czymś do pleców.
Kota, który ociera mi główką łzy zawsze, gdy mam gorsze dni.
Ktoś by powiedział, że to "tylko"
kot, a ja wiem, że ten "tylko" kot jest istotą, o której
zawsze marzyłam. Od zawsze byłam psiarą, lecz czytając kilka lat
temu powieść "Alicja w krainie czarów" zauroczył mnie
kot z Chesire. Jak później się dowiedziałam autor powieści był
właścicielem niebieskiego Brytyjczyka. Skrycie marzyłam, że w
przyszłości będę dzieliła życie z niebieskim kocurkiem o
żółtych oczach.
Miałam w swoim życiu bardzo trudny okres, a Bentley był niespodzianką od bardzo bliskiej mi osoby. Myślę, że w tamtym okresie był nawet pewnego rodzaju terapeutą. W moim życiu pojawiła się istota, dla której miałam siłę wstawać z łóżka, którą pokochałam całym sercem, dzięki której było mi łatwiej i nadal tak jest.
Bentley początkowo miał nosić imię Gizmo po głównym bohaterze filmu "Gremliny atakują". Nie muszę mówić, że tak jak tamte stworki miał równie niespożyte pokłady energii, milion pomysłów na minutę, dodatkowo uwielbiał jeść w nocy i wycierać do sucha wodę z brodzika ;) . Imię wybrał mój ówczesny partner. W domu jest po prostu moim Bentusiem.
Jaki jest mój Bentley? Przede wszystkim jest moim towarzyszem, który nie odstępuje mnie na krok i kocha bezgranicznie.
Mam wyjątkowego kota, który jest moim towarzyszem, nie odstępuje mnie na krok i kocha tylko mnie.
Kota, który uwielbia być noszonym na rękach i całowany, szczególnie w tylne łapki.Kota, który przemierzył więcej kilometrów niż niejeden człowiek.
Kota, który uwielbia podróże i wyznaje zasadę, iż czym bardziej trzęsie tym lepiej się śpi i chrapie.
Kota, który śpi w pozycjach, które przyprawiają mnie o ból kręgosłupa.
Kota, który jest bardzo grzeczny i mądry (ale nie od dziś wiadomo, że inteligencję się dziedziczy po adopcyjnej matce ;))
Kota, który nigdy nie nabrał się na podawanie leku na łapkę, ponieważ zawsze wyciera ją o moje spodnie. Tabletki nieumiejętnie podane lądują przyklejone na najbliższej ścianie.
Kota, który jest bezsprzecznym miłośnikiem damskich torebek i dogłębnych ich penetracji, o czym przekonali się wszyscy nasi goście.
Kota, przez którego pójście do toalety w nocy to prawdziwa szkoła przetrwania, a dla niego idealna pora na ślizg pomiędzy nogami.
Kota, który biegnie zawsze tam, skąd dochodzi największy hałas.Kota, który mimo, iż jest "trudnym pacjentem" uwielbia swoją Panią doktor. Z wzajemnością :)
Kota, który potrafi otwierać przysmaki Thrive, a nigdy go na tym nie przyłapałam. Odnotowałam już trzy puste opakowaniaKota, który wystawia język gdy przegląda się w lustrze.
Kota, który uwielbia zapach lukrecji i wytarzał się raz w żelkach o tym smaku.
Kota, który zostaje od czasu do czasu przyłapany na ocieraniu się o (zamkniętą!) butelkę konkretnego trunku.
Kota, który otwiera mi oczy językiem, gdy za długo śpię.
Kota, który uwielbia bawić się plastikowym patyczkiem i przynosi mi go do łóżka nad ranem.
Kota, który topi w nocy (tylko!) myszki w swojej fontannie do picia i przynosi mi je do łóżka w nocy, a rano budzę się z przyklejonym czymś do pleców.
Kota, który ociera mi główką łzy zawsze, gdy mam gorsze dni.
Nie wyobrażam sobie życia bez
Bentleya. Czasem myślę, że byliśmy po prostu sobie przeznaczeni.
piątek, 20 czerwca 2014
Pacia
Dziś o Paci i jej rodzeństwie opowie Kasia :)
W naszym Paćkowo na stałe
mieszkają cztery cudne kocie damy. Miewamy także kocie tymczasy,
gdyż Paćkowo miało być domem tymczasowym od samego początku.
Dziś (kiedy piszę ten tekst) jest u nas w sumie 11 kotów - 4 nasze
stałe i 7 tymczasowych.
Pacia zwana także
Paciuchem i Paciosławą (i Cićką i Cićmolem) była moim pierwszym
kotem na stałe. Jest to pierwsza kota z obecnej czwórki, jedyna,
która była planowana. Paciunia ma pewnie coś koło 5-6 latek - ile
dokładnie nie wiem, gdyż jest ze mną dopiero półtora roku a stan
jej zębów nie pozwala na dokładne określenie wieku. Kocia ma
plazmocytarne zapalenie dziąseł i kiedyś miała przetrącony
kręgosłup, tak więc jesteśmy częstymi gośćmi u naszego Pana
Weta. Panie rejestratorki zawsze nas miło witają, bo Pacię znają
już dobrze.
Skąd się kocia wzięła? Po śmierci jej poprzedniczki Ciapy koniecznie chciałam wypełnić pustkę w serduszku jakimś futrem. Planowałam futro małe i szalone, więc zgłosiłam się do znajomej prowadzącej fundację, że tak, chcę od niej kota. Przywiozła mi wszystkie małe jakie ma i... zero kontaktu. Żaden nie był "moim" kotem. Znajoma zaproponowała więc, żebym zobaczyła koty dorosłe i zaprosiła mnie do swojej kociarni, w której żyło stadko 30 kotów. Gdy weszłam do pomieszczenia to dostałam oczopląsu. 30!!! kotów i nie wiadomo, którego wybrać. Wszystkie się łaszą i chcą. I nagle na parapecie zobaczyłam kota, burego i pręgowatego, okrąglutkiego, który się tylko patrzył. Patrzył i czekał aż na niego spojrzę. Nie podszedł, nie miauknął, słowem i ruchem nie wskazał, że mnie widzi. Tylko smutno patrzył. Wyszłam na chwilkę z kociarni by się zastanowić i podjąć decyzję a ten kot, bury i pręgowany patrzył za mną przez okno nadal. Nie mogłam go nie wziąć. Po podjęciu decyzji poszłam po kota, wzięłam na ręce a on zaczął się do mnie tulić... Kotem okazała się właśnie Pacia, niechciana i niekochana.
Pacia miała kiedyś swój dom, swoją rodzinę, w której mieszkała od małego razem z siostrą i królikiem. Gdy Pani Właścicielka zaszła w ciąże, to bojąc się negatywnych wpływów kota na jej stan oddała Pacię z pozostałym zwierzyńcem do weterynarza do uśpienia. Pacia była wtedy też w ciąży, bo przecież kota się nie sterylizuje i wypuszcza. Weterynarz zdrowych zwierzaków nie uśpił. Królik i siostra od razu znalazły dom a Pacia dostała sterylkę aborcyjną i czekała... Czekając trafiła do Fundacji Felis... i czekała. Czekając "zaliczyła" dwie adopcje, z których wróciła po króciutkim czasie. Podobno alergizowała dziecko w jednej rodzinie a druga musiała się przeprowadzić do wynajmowanego mieszkania i właściciel nie akceptował zwierząt. Trafiła już nawet na listę "zwierząt nieadoptowalnych" w fundacji.
Nasz pierwszy wspólny wieczór wyglądał tak, że kocia siedziała na moich kolanach całą noc, mrucząc i nie schodząc. Tyłek mi od siedzenia na podłodze zdrętwiał, ale kota trzymałam Była przez pewien czas kotem nieufnym, nie miziakowatym. Zaufała dopiero po jakiś7=8 miesiącach.
Teraz - kocham ją najmocniej ze wszystkich moich futer. Jest moim numerem jeden. Darzę ją miłością bezwarunkową, nieskończoną. To dla mnie wyjątkowy kot, który był ze mną w trudnych chwilach. Dzięki temu, że ze mną była, że mogłam się przytulić do jej pachnącego futerka jakoś przeżyłam pierwsze miesiące po rozstaniu z byłym mężem. Pewnie zła Pańcia ze mnie, bo pozwalam jej na wiele, ale uważam, że to wyjątkowy kot. Kot, który lubi jeździć samochodem, uwielbia spacery na szelkach. Mój kot<3
Jaga jest moim drugim kotem chociaż wcale moja być nie miała. Jagoda była kotem czyimś, domowym i kochanym. Miała mieszkanko i swoich ludzi. Może nawet była w jakiś sposób kochana. Jej ludzie jednak nie kochali jej na tyle by ją wysterylizować albo chociaż by jej nie wypuszczać na dwór. Jak każdy wie, kombinacja brak sterylizacji + chodzenie po dworze skończył się w jeden sposób. Jaga zaszła w ciążę. A jak tylko jej ludzie się zorientowali, że tak jest, wyrzucili ją na dwór. Jaga była dokarmiana przez Panie karmicielki z okolicznych bloków i 9.04.2013 urodziła swoje maluchy. Jeden maluch urodził się martwy, jeden strasznie słaby. Pani Karmicielka zadzwoniła do fundacji, że koty nie przeżyją bo jest zimno i by poszukać im DT. I tak 10.04.2013 Jaga z małymi trafiła do mnie. Miała być dzikim i okropnie warczącym, drapiącym kotem. Moje pierwsze zetknięcie z czarnulą - jak przeniosłam ją z małymi do cieplutkiem klatki wyłożonej kocem, z miseczkami z jedzeniem, to kota olała i małe i żarcie i przyszła się przytulić. Tak bardzo pragnęła człowieka, że tuliła się kilka ładnych minut. Jaga miała być do adopcji razem z małymi. Jak już się odkarmi, gdyż była bardzo chuda, jak wypięknieje. Wszystkie dzieciaki poszły do cudownych domków stałych, ale o Jagunię nikt nie spytał. Nawet jej przyszywane dzieci, które przyjęła jak swoje i także wykarmiła poszły a Jaga czekała.
Nie chciałam by czekała dalej. Została u mnie na stałe. Rozpoczęła się socjalizacja z Pacią... Trwa ona nadal, bo panny się nie kochają i czasami dochodzi jeszcze do łapoczynów.
Jaka jest jaga? Cudowna. Nie miauczy, robi tylko takie "mryt, mryt" jak się ją głaszcze i w nocy growluje z piłką z pysiu. Bo Jagunia uwielbia aportować piłeczkę. Najlepiej o 4 rano, więc nawołuje Pańcię, by się z nią bawiła. Jest kotem śmietnikowym. Musi mieć wydzielane jedzonko, gdyż je do oporu aż zwymiotuje... Grzebie notorycznie w śmietniku w poszukiwaniu resztek jedzenia. A nie wygląda na głodzonego kota. Najbardziej lubi spać na czystych ubraniach.
Jest moja i ją kocham. I dziękuję tym ludziom, którzy ją wyrzucili. Bo oni na nią nie zasługiwali. A ja tak :)
Dwa pozostałe z mojej czwórki to młode pannice. Jedną z nich jest indywidualistka Fosia (biała). Kotka ma już rok i została wyrzucona na parkingu pod lubelskim Skansenem 11 miesięcy temu. Po kota miałam najpierw tylko pojechać i go dowieźć w miejsce docelowe, ale ponieważ tak spała u mnie na rękach pięknie, a miałam już 7 tymczasów to stwierdziłam, że czemu nie, może być i ósmy. Została więc na DT. Okazało się jednak, że kicia jest kotem raczej nieadoptowalnym, gdyż panicznie boi się ludzi. Mi zajęło siedem miesiący zanim mi zaufała. Dalej jest jednak kotem "Nie!". Nie bierz mnie na ręce. Nie dotykaj. Nie łap. Nic ode mnie nie chciej. Protest obwieszcza głośnym "miałuuuuu". Gdy przychodzi ktoś obcy chowa się pod kanapą. Tylko nocą wchodzi do łóżka, przytula się i mruczy rozkosznie w ucho. Jak ma okres "tak" potrafi być jednak najbardziej namolnym kotem na świecie. Wyje w piwnicy w najciemniejszym kącie zmuszając by ktoś do niej poszedł i ukochał. W fazie "tak" branie na ręce uchodzi na sucho a głaski powodują, że mruczy jak mały traktorek. Kochamy ją niesamowicie, choć dalej bywają dni, gdy przerażona nie wyłazi spod śmietnika.
Ostatnia kicia, która z nami zamieszkała to Krzywa Rysia zwana Mruśką i Ryś-Rysiem. Ryś została wyrzucona początkiem października ubiegłego roku przez człowieka pod latarnią w Parczewie ciemną nocą i siedziała tam i przeraźliwie płakała. Panie, które ją znalazły zatelefonowały do fundacji, że kot płacze, że zabrać trzeba, fundacja do mnie z prośbą o DT... została jako czwarty rezydentt. Rysia ma prawie roczek. Jak ją wzięłam... Ojezusku po prostu. Masa pcheł, świerzb taki, że wyglądała jakby miała uszy błotem zapchane, koci katar. I najgorsze - połamana w czterech miejscach miednica, w tym raz z przemieszczeniem, zwichnięte stawy biodrowo-krzyżowe - przyczyna? Najprawdopodobniej mocny kopniak. A mimo to, tak rozmruczanego traktorka to ja na oczy jeszcze nie widziałam. Stale purpurzyła i dalej purpurzy. Zaliczyła także strasznie długie leczenie kaliciwirozy.... trzy tygodnie jeść nie chciała tylko biegunkowała i wymiotowała. Najgorsze trzy tygodnie w naszym życiu, bo co dwie godziny trzeba było wstawać i koty strzykawką żarcie w pysia wciskać. Ale udało się, przeżyła. Jest kochana... jest moja. Łyś - Łyś (tak na nią wołam) jest radosna, gania jak kicia mała, jest traka.... najukochańszy kot na świecie. Co noc tuli się do mnie, chociaż nie wiedzieć czemu uwielbia spać na mnie a waży już swoje :)
Skąd się kocia wzięła? Po śmierci jej poprzedniczki Ciapy koniecznie chciałam wypełnić pustkę w serduszku jakimś futrem. Planowałam futro małe i szalone, więc zgłosiłam się do znajomej prowadzącej fundację, że tak, chcę od niej kota. Przywiozła mi wszystkie małe jakie ma i... zero kontaktu. Żaden nie był "moim" kotem. Znajoma zaproponowała więc, żebym zobaczyła koty dorosłe i zaprosiła mnie do swojej kociarni, w której żyło stadko 30 kotów. Gdy weszłam do pomieszczenia to dostałam oczopląsu. 30!!! kotów i nie wiadomo, którego wybrać. Wszystkie się łaszą i chcą. I nagle na parapecie zobaczyłam kota, burego i pręgowatego, okrąglutkiego, który się tylko patrzył. Patrzył i czekał aż na niego spojrzę. Nie podszedł, nie miauknął, słowem i ruchem nie wskazał, że mnie widzi. Tylko smutno patrzył. Wyszłam na chwilkę z kociarni by się zastanowić i podjąć decyzję a ten kot, bury i pręgowany patrzył za mną przez okno nadal. Nie mogłam go nie wziąć. Po podjęciu decyzji poszłam po kota, wzięłam na ręce a on zaczął się do mnie tulić... Kotem okazała się właśnie Pacia, niechciana i niekochana.
Pacia miała kiedyś swój dom, swoją rodzinę, w której mieszkała od małego razem z siostrą i królikiem. Gdy Pani Właścicielka zaszła w ciąże, to bojąc się negatywnych wpływów kota na jej stan oddała Pacię z pozostałym zwierzyńcem do weterynarza do uśpienia. Pacia była wtedy też w ciąży, bo przecież kota się nie sterylizuje i wypuszcza. Weterynarz zdrowych zwierzaków nie uśpił. Królik i siostra od razu znalazły dom a Pacia dostała sterylkę aborcyjną i czekała... Czekając trafiła do Fundacji Felis... i czekała. Czekając "zaliczyła" dwie adopcje, z których wróciła po króciutkim czasie. Podobno alergizowała dziecko w jednej rodzinie a druga musiała się przeprowadzić do wynajmowanego mieszkania i właściciel nie akceptował zwierząt. Trafiła już nawet na listę "zwierząt nieadoptowalnych" w fundacji.
Nasz pierwszy wspólny wieczór wyglądał tak, że kocia siedziała na moich kolanach całą noc, mrucząc i nie schodząc. Tyłek mi od siedzenia na podłodze zdrętwiał, ale kota trzymałam Była przez pewien czas kotem nieufnym, nie miziakowatym. Zaufała dopiero po jakiś7=8 miesiącach.
Teraz - kocham ją najmocniej ze wszystkich moich futer. Jest moim numerem jeden. Darzę ją miłością bezwarunkową, nieskończoną. To dla mnie wyjątkowy kot, który był ze mną w trudnych chwilach. Dzięki temu, że ze mną była, że mogłam się przytulić do jej pachnącego futerka jakoś przeżyłam pierwsze miesiące po rozstaniu z byłym mężem. Pewnie zła Pańcia ze mnie, bo pozwalam jej na wiele, ale uważam, że to wyjątkowy kot. Kot, który lubi jeździć samochodem, uwielbia spacery na szelkach. Mój kot<3
Jaga jest moim drugim kotem chociaż wcale moja być nie miała. Jagoda była kotem czyimś, domowym i kochanym. Miała mieszkanko i swoich ludzi. Może nawet była w jakiś sposób kochana. Jej ludzie jednak nie kochali jej na tyle by ją wysterylizować albo chociaż by jej nie wypuszczać na dwór. Jak każdy wie, kombinacja brak sterylizacji + chodzenie po dworze skończył się w jeden sposób. Jaga zaszła w ciążę. A jak tylko jej ludzie się zorientowali, że tak jest, wyrzucili ją na dwór. Jaga była dokarmiana przez Panie karmicielki z okolicznych bloków i 9.04.2013 urodziła swoje maluchy. Jeden maluch urodził się martwy, jeden strasznie słaby. Pani Karmicielka zadzwoniła do fundacji, że koty nie przeżyją bo jest zimno i by poszukać im DT. I tak 10.04.2013 Jaga z małymi trafiła do mnie. Miała być dzikim i okropnie warczącym, drapiącym kotem. Moje pierwsze zetknięcie z czarnulą - jak przeniosłam ją z małymi do cieplutkiem klatki wyłożonej kocem, z miseczkami z jedzeniem, to kota olała i małe i żarcie i przyszła się przytulić. Tak bardzo pragnęła człowieka, że tuliła się kilka ładnych minut. Jaga miała być do adopcji razem z małymi. Jak już się odkarmi, gdyż była bardzo chuda, jak wypięknieje. Wszystkie dzieciaki poszły do cudownych domków stałych, ale o Jagunię nikt nie spytał. Nawet jej przyszywane dzieci, które przyjęła jak swoje i także wykarmiła poszły a Jaga czekała.
Nie chciałam by czekała dalej. Została u mnie na stałe. Rozpoczęła się socjalizacja z Pacią... Trwa ona nadal, bo panny się nie kochają i czasami dochodzi jeszcze do łapoczynów.
Jaka jest jaga? Cudowna. Nie miauczy, robi tylko takie "mryt, mryt" jak się ją głaszcze i w nocy growluje z piłką z pysiu. Bo Jagunia uwielbia aportować piłeczkę. Najlepiej o 4 rano, więc nawołuje Pańcię, by się z nią bawiła. Jest kotem śmietnikowym. Musi mieć wydzielane jedzonko, gdyż je do oporu aż zwymiotuje... Grzebie notorycznie w śmietniku w poszukiwaniu resztek jedzenia. A nie wygląda na głodzonego kota. Najbardziej lubi spać na czystych ubraniach.
Jest moja i ją kocham. I dziękuję tym ludziom, którzy ją wyrzucili. Bo oni na nią nie zasługiwali. A ja tak :)
Dwa pozostałe z mojej czwórki to młode pannice. Jedną z nich jest indywidualistka Fosia (biała). Kotka ma już rok i została wyrzucona na parkingu pod lubelskim Skansenem 11 miesięcy temu. Po kota miałam najpierw tylko pojechać i go dowieźć w miejsce docelowe, ale ponieważ tak spała u mnie na rękach pięknie, a miałam już 7 tymczasów to stwierdziłam, że czemu nie, może być i ósmy. Została więc na DT. Okazało się jednak, że kicia jest kotem raczej nieadoptowalnym, gdyż panicznie boi się ludzi. Mi zajęło siedem miesiący zanim mi zaufała. Dalej jest jednak kotem "Nie!". Nie bierz mnie na ręce. Nie dotykaj. Nie łap. Nic ode mnie nie chciej. Protest obwieszcza głośnym "miałuuuuu". Gdy przychodzi ktoś obcy chowa się pod kanapą. Tylko nocą wchodzi do łóżka, przytula się i mruczy rozkosznie w ucho. Jak ma okres "tak" potrafi być jednak najbardziej namolnym kotem na świecie. Wyje w piwnicy w najciemniejszym kącie zmuszając by ktoś do niej poszedł i ukochał. W fazie "tak" branie na ręce uchodzi na sucho a głaski powodują, że mruczy jak mały traktorek. Kochamy ją niesamowicie, choć dalej bywają dni, gdy przerażona nie wyłazi spod śmietnika.
Ostatnia kicia, która z nami zamieszkała to Krzywa Rysia zwana Mruśką i Ryś-Rysiem. Ryś została wyrzucona początkiem października ubiegłego roku przez człowieka pod latarnią w Parczewie ciemną nocą i siedziała tam i przeraźliwie płakała. Panie, które ją znalazły zatelefonowały do fundacji, że kot płacze, że zabrać trzeba, fundacja do mnie z prośbą o DT... została jako czwarty rezydentt. Rysia ma prawie roczek. Jak ją wzięłam... Ojezusku po prostu. Masa pcheł, świerzb taki, że wyglądała jakby miała uszy błotem zapchane, koci katar. I najgorsze - połamana w czterech miejscach miednica, w tym raz z przemieszczeniem, zwichnięte stawy biodrowo-krzyżowe - przyczyna? Najprawdopodobniej mocny kopniak. A mimo to, tak rozmruczanego traktorka to ja na oczy jeszcze nie widziałam. Stale purpurzyła i dalej purpurzy. Zaliczyła także strasznie długie leczenie kaliciwirozy.... trzy tygodnie jeść nie chciała tylko biegunkowała i wymiotowała. Najgorsze trzy tygodnie w naszym życiu, bo co dwie godziny trzeba było wstawać i koty strzykawką żarcie w pysia wciskać. Ale udało się, przeżyła. Jest kochana... jest moja. Łyś - Łyś (tak na nią wołam) jest radosna, gania jak kicia mała, jest traka.... najukochańszy kot na świecie. Co noc tuli się do mnie, chociaż nie wiedzieć czemu uwielbia spać na mnie a waży już swoje :)
Fosia |
Jaga |
Pacia |
Pacia |
Pacia |
Jaga z Kasią |
Fosia |
Rysieńka |
Rysieńka |
czwartek, 19 czerwca 2014
Mysz
Parę dni temu, ku mojemu zaskoczeniu, zauważyłam w kuchni mysz. Przebiegła po blacie i schowała się za lodówką. Poszukiwania gryzonia spełzły na niczym i szczerze myślałam, że uciekła przez okno. Dwa dni później, kątem oka zobaczyłam mysz przebiegającą tę samą trasę... Ponieważ sama nie dałam rady odsunąć lodówki a Gerardo nie było w domu, z pomocą przyszedł mi sąsiad. Odsunął lodówkę, po myszy ani śladu, ale co się okazało, nie było żadnych innych miejsc w których mogłaby się ukryć. Shiva i Pieróg sprawdzili teren - myszy nie było. Postanowiłam zostawić lodówkę tak, żeby nikt nie mógł się za nią schować niezauważony. Sąsiedzi doradzali zakup łapki na myszy, ale zabicie małej myszki wydawało mi się nie do przełknięcia...
Dziś rano, po prysznicu, znowu zobaczyłam mysz, tym razem w łazience... Zamknęłam się z Pierogiem i pokazałam mu w czym rzecz. Pieróg zrozumiał w mig i rozpoczęło się polowanie. Powystawiałam wszystko z półek, żeby znaleźć nieproszonego gościa i zobaczyłam go w całej okazałości... Małe, szare, przerażone zwierzątko wpatrujące się we mnie czarnymi oczami... Ścisnęło mi serce, ale cóż było robić?
Pieróg poradził sobie jak przystało na prawdziwego kota. Ze zdobyczą w zębach stanął przed drzwiami, prosząc aby mu je otworzyć. Tak też zrobiłam a on wybiegł do ogrodu i próbował znaleźć odpowiednie miejsce, jak mniemam, do konsumpcji. Dopiero wtedy rozpoczęła się zabawa... Łapą z jednej strony, z drugiej, pac pac, mysz w powietrzu, pac pac, w zęby i do domu... W domu mysz znowu uciekła, ale Pieróg ja złapał i znowu zaniósł do ogrodu.
Zaczęłam się poważnie zastanawiać czy dobrze zrobiłam, że może rzeczywiście trzeba było postawić pułapkę i przynajmniej mysz zginęłaby od razu, "czystą" śmiercią... Zamiast tego do zabawy przyłączyła się Shiva... Taki okrutny teatr matki natury trwał paręnaście minut, aż w końcu mysz skonała. Mam nadzieję, że nie w męczarniach...
Myszołapy zostały za swą pracę nagrodzone...
Dziś rano, po prysznicu, znowu zobaczyłam mysz, tym razem w łazience... Zamknęłam się z Pierogiem i pokazałam mu w czym rzecz. Pieróg zrozumiał w mig i rozpoczęło się polowanie. Powystawiałam wszystko z półek, żeby znaleźć nieproszonego gościa i zobaczyłam go w całej okazałości... Małe, szare, przerażone zwierzątko wpatrujące się we mnie czarnymi oczami... Ścisnęło mi serce, ale cóż było robić?
Pieróg poradził sobie jak przystało na prawdziwego kota. Ze zdobyczą w zębach stanął przed drzwiami, prosząc aby mu je otworzyć. Tak też zrobiłam a on wybiegł do ogrodu i próbował znaleźć odpowiednie miejsce, jak mniemam, do konsumpcji. Dopiero wtedy rozpoczęła się zabawa... Łapą z jednej strony, z drugiej, pac pac, mysz w powietrzu, pac pac, w zęby i do domu... W domu mysz znowu uciekła, ale Pieróg ja złapał i znowu zaniósł do ogrodu.
Zaczęłam się poważnie zastanawiać czy dobrze zrobiłam, że może rzeczywiście trzeba było postawić pułapkę i przynajmniej mysz zginęłaby od razu, "czystą" śmiercią... Zamiast tego do zabawy przyłączyła się Shiva... Taki okrutny teatr matki natury trwał paręnaście minut, aż w końcu mysz skonała. Mam nadzieję, że nie w męczarniach...
Myszołapy zostały za swą pracę nagrodzone...
wtorek, 17 czerwca 2014
Kilka słów o pomaganiu...
Wielu z nas lubi pomagać, niewielu interesuje pomoc całkowicie bezinteresowna. I nie będę tutaj pisać o wyrachowanych ludziach, których do pomagania motywuje myśl o tym co dostaną w zamian. Nie w tym rzecz. Myślę, że większości z nas, pomagających, wystarczy zwykłe "dziękuję", uśmiech osoby, której się pomogło, łezka wzruszenia w oku. Jakikolwiek sygnał, że to, co właśnie zrobiliśmy było dobrym pomysłem. Tu, na Majorce, regularnie pomagam stowarzyszeniu, dzięki któremu w naszym domu pojawiła się Shiva. Wystarczy mi spojrzeć na nią, albo posłuchać jak mruczy, żeby wiedzieć, że to ma sens.
Kiedy Shiva wygrała konkurs na Dachowca listopada, na adres moich rodziców została wysłana wielka paka z nagrodami. 10kg karmy Bozita, dla kotów wychodzących i nowoczesna, duża, kryta kuweta. Było dla mnie jasne, że karma pojedzie do jakichś kocich bid, pytanie tylko, do których. Ponieważ pochodzę z Grudziądza, moim pierwszym typem było tamtejsze schronisko dla zwierząt bezdomnych. Na ich stronie interenetowej przeczytałam, że koty, jako osobniki wolno żyjące zostają wypuszczane wolno. A zatem jakieś koty przez schronisko się przewijają, być może są chociaż dokarmiane. Postanowiłam napisać maila, przedstawić sytuację i zapytać czy byliby zainteresowani 10kg kociej karmy. Niestety nikt mi nigdy na mojego maila nie odpowiedział.
Kiedy mieszkałam w trójmieście i bardzo chciałam mieć kota, zaczęłam śledzić poczynania Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego. Podczas gdy czekałam na jakis sygnał z grudziądzkiego schroniska, na facebookowej stronie PKDT natknęłam się na wzmiankę o kotach mieszkających przy szpitalu w Gdyni. Proszono o pomoc finansową przy sterylizacji i dokarmianiu. Pomyślałam, że na pewno przyda im się 10kg wór Bozity. Faktycznie, PKDT był zainteresowany pomocą a ja, w zamian, poprosiłam tylko o zdjęcia szczęśliwych kociaków z karmą. Miałam zamiar wysłać je do sponsora konkursu PetSupplies, że oto ich nagroda pocieszyła jakieś kocie bidy. Zorganizowałam transport karmy z Grudziądza do Gdańska, stamtąd odebrała ją wolontariuszka i... na tym się skończyło. Jakiś czas później, nieśmiało przypomniałam im o sobie i o tym, że nigdy nie dostałam żadnych zdjęć, ale i to pozostało bez odpowiedzi. Cóż, trudno, wierzę, że koty zostały nakarmione.
Pozostał temat kuwety. Początkowo chciałam ją dla nas, ale wysłanie tak dużej paczki na Majorkę byłoby nieopłacalne, więc zaczęłam się zastanawiać jak ją spożytkować. Pomysłów było kilka, ale najlepszym wydało mi sie przekazanie jej do toruńskiego Hospicjum dla Kotów Bezdomnych. Na ich stronie znalazłam informację, że każda pomoc mile widziana, ale lepiej najpierw napisać i zapytać co jest najpilniejsze. Wysłałam zatem maila, opowiedziałam całą historię i zaoferowałam, że podczas mojej wizyty w Grudziądzu mogę podskoczyć do Torunia i zawieźć kuwetę pod wskazany adres. Strasznie byłam podekscytowana tym całym pomysłem bo w Hospicjum odwalaja kawał naprawdę dobrej roboty i podobało mi się, że mogłabym się jakoś do tej pomocy dołączyć. Nie mogłam się doczekać odpowiedzi, więc na wszelkie wypadek, na ich facebookowej stronie zaanonsowałam, że wysłałam im maila.
Moja wizyta w Polsce się skończyła, tymczasem nikt mi nie odpowiedział, ani na maila, ani na post na facebooku. Rozumiem, że przecież to tylko wolontariusze, że mają za dużo na głowie itd., itp. Ale wiem też, że ktoś codziennie na ich facebooka zagląda i napisanie "Dziękujemy, nie jesteśmy zainteresowani" nie zajmuje więcej niż 2 minuty.
I tak kuweta stoi nadal w piwnicy moich rodziców a mi się już nie chce kombinować komu ją oddać. Podejrzewam, że mogłabym z powodzeniem sprzedać ją na allegro albo zostawić i poczekać czy może za parę lat przeprowadzimy się do Polski.
Jak zwykła mawiać moja babcia "dawać i się prosić to za dużo".
Kiedy Shiva wygrała konkurs na Dachowca listopada, na adres moich rodziców została wysłana wielka paka z nagrodami. 10kg karmy Bozita, dla kotów wychodzących i nowoczesna, duża, kryta kuweta. Było dla mnie jasne, że karma pojedzie do jakichś kocich bid, pytanie tylko, do których. Ponieważ pochodzę z Grudziądza, moim pierwszym typem było tamtejsze schronisko dla zwierząt bezdomnych. Na ich stronie interenetowej przeczytałam, że koty, jako osobniki wolno żyjące zostają wypuszczane wolno. A zatem jakieś koty przez schronisko się przewijają, być może są chociaż dokarmiane. Postanowiłam napisać maila, przedstawić sytuację i zapytać czy byliby zainteresowani 10kg kociej karmy. Niestety nikt mi nigdy na mojego maila nie odpowiedział.
Kiedy mieszkałam w trójmieście i bardzo chciałam mieć kota, zaczęłam śledzić poczynania Pomorskiego Kociego Domu Tymczasowego. Podczas gdy czekałam na jakis sygnał z grudziądzkiego schroniska, na facebookowej stronie PKDT natknęłam się na wzmiankę o kotach mieszkających przy szpitalu w Gdyni. Proszono o pomoc finansową przy sterylizacji i dokarmianiu. Pomyślałam, że na pewno przyda im się 10kg wór Bozity. Faktycznie, PKDT był zainteresowany pomocą a ja, w zamian, poprosiłam tylko o zdjęcia szczęśliwych kociaków z karmą. Miałam zamiar wysłać je do sponsora konkursu PetSupplies, że oto ich nagroda pocieszyła jakieś kocie bidy. Zorganizowałam transport karmy z Grudziądza do Gdańska, stamtąd odebrała ją wolontariuszka i... na tym się skończyło. Jakiś czas później, nieśmiało przypomniałam im o sobie i o tym, że nigdy nie dostałam żadnych zdjęć, ale i to pozostało bez odpowiedzi. Cóż, trudno, wierzę, że koty zostały nakarmione.
Pozostał temat kuwety. Początkowo chciałam ją dla nas, ale wysłanie tak dużej paczki na Majorkę byłoby nieopłacalne, więc zaczęłam się zastanawiać jak ją spożytkować. Pomysłów było kilka, ale najlepszym wydało mi sie przekazanie jej do toruńskiego Hospicjum dla Kotów Bezdomnych. Na ich stronie znalazłam informację, że każda pomoc mile widziana, ale lepiej najpierw napisać i zapytać co jest najpilniejsze. Wysłałam zatem maila, opowiedziałam całą historię i zaoferowałam, że podczas mojej wizyty w Grudziądzu mogę podskoczyć do Torunia i zawieźć kuwetę pod wskazany adres. Strasznie byłam podekscytowana tym całym pomysłem bo w Hospicjum odwalaja kawał naprawdę dobrej roboty i podobało mi się, że mogłabym się jakoś do tej pomocy dołączyć. Nie mogłam się doczekać odpowiedzi, więc na wszelkie wypadek, na ich facebookowej stronie zaanonsowałam, że wysłałam im maila.
Moja wizyta w Polsce się skończyła, tymczasem nikt mi nie odpowiedział, ani na maila, ani na post na facebooku. Rozumiem, że przecież to tylko wolontariusze, że mają za dużo na głowie itd., itp. Ale wiem też, że ktoś codziennie na ich facebooka zagląda i napisanie "Dziękujemy, nie jesteśmy zainteresowani" nie zajmuje więcej niż 2 minuty.
I tak kuweta stoi nadal w piwnicy moich rodziców a mi się już nie chce kombinować komu ją oddać. Podejrzewam, że mogłabym z powodzeniem sprzedać ją na allegro albo zostawić i poczekać czy może za parę lat przeprowadzimy się do Polski.
Jak zwykła mawiać moja babcia "dawać i się prosić to za dużo".
poniedziałek, 16 czerwca 2014
Asza
Asza to dziewięciomiesięczna koteczka
z Budzowa koło Sechej Beskidzkiej; oczko w głowie Oli i jej
rodziny. Zanim Asza pojawiła się w ich domu, Ola nie chciała kota.
Częste podróże skazywałyby go na samotność, a wśród bliskich
nie było nikogo kto mógłby się nim zająć. Ale latem do ich domu
zaczeła przychodzić kotka sąsiadów, najpierw żeby się
ochłodzić, później po smakołyki. I tak namieszała Oli w głowie,
że pewnego listopadowego popołudnia zaczęła szukać w internecie
kota do adopcji. Kiedy jej dziesięcioletni syn zobaczył zdjęcie
małej Aszy zakochał się od pierwszego wejrzenia i jeszcze tego
samego dnia kotka zamieszkała z nimi.
"Była malutka i przestraszona,
ale bardzo szybo zaaklimatyzowała się i zaczęła nas traktować
jak swoją kocią rodzinę, a my świata poza nią nie widzimy. Jest
nieodłącznym członkiem rodziny. Zrobiliśmy jej paszport i w
grudniu odbyła z nami pierwszą wycieczkę do Czech do mojej
siostry, okazało się że bardzo dobrze znosi podróż samochodem
jak i szybko klimatyzuje się w nowym otoczeniu. Zaakceptowała
również odwiedzającą nas kotkę sąsiadów."
Asza ma szczęście, że mieszka na wsi
i może sama wychodzić na spacery. Uwielbia wspinać się na drzewa,
ma wielu kocich przyjaciół, którzy odwiedzają ją w ogrodzie,
innym razem to ona odwiedza ich, ale zawsze przed zmrokiem wraca
grzecznie do domu.
Jak mówi Ola "najlepszą zabawą
Aszy jest polowanie na jaszczurki, które mieszkają na skalniaku u
nas w ogrodzie. Niemal codziennie musze je ratować z jej łapek, jak
jej je zabieram zawsze udaje obrażoną. Ostatnio po wielu próbach
udało jej się złapać wróbla, który również został przez nas
uratowany. W domu Asza ma wiele zabawek ale najbardziej cieszą ją
zabawy z moim synem."
Przygody Aszy możecie śledzić na jej facebookowym fanpejdżu: Przygody Aszy
niedziela, 15 czerwca 2014
Kocia bransoleta
Dzięki Karolinie ze Skadia Art moje koty będą zawsze przy mnie. Na drewnianej bransolecie namalowanej na zamówienie są portrety Pieroga, Shivy i Jackiego. Jeszcze nie mogę się nacieszyć. Karolina pięknie maluje przeróżne zwierzęta, możecie zamówić u niej portret Waszego psa, kota, szczura albo kupić kolczyki czy naszyjnik z innym motywem.
wtorek, 10 czerwca 2014
Snooki i Papaja
Całkiem niedawno zorganizowaliśmy konkurs. Zupełnie nie wiedzieliśmy na co się porwaliśmy! Wybór był strasznie cieżki, bo każda praca miała coś w sobie a, naszym zdaniem, wszystkie koty zasługiwały na nagrodę. Niestety nagrody rzeczowe mogliśmy wysłać ledwie do czterech z nich a reszcie postanowiliśmy poświęcić choć chwilę uwagi.
W tym tygpodniu naszymi gwiazdami będą Snooki, Papaja.
Pewnego zimowego dnia po przedmieściach Rzeszowa błakał się szary, prążkowany kociak. Kociak jakich wiele i pewnie nie był to pierwszy dzień, kiedy tak chodził w poszukiwaniu jedzenia i dachu nad głową. Ale właśnie tego dnia ktoś zwrócił na niego uwagę i zabrał do siebie. Dobra dusza, której los kociaka nie był obojętny postarała się dla niego o kochający dom i tak oto Snooki trafił do Patryka. Swoją wdzięczność za dach nad głową i dużo miłości wyraża lizaniem po twarzy i łaszeniem się do swojego człowieka. Kiedy na dworze jest ciepło Snooki chadza na spacery, a kiedy pogoda nie dopisuje najchętniej siada na parapecie, albo na ciepłej klawiaturze (skąd my to znamy?).
Ale Snooki nie jest jedynym kotem w domu Patryka. Mieszka z nimi urocza biało-czarna, schroniskowa koteczka Papaja. Początki były trudne bo Snooki przyzywczaił się do bycia jedynakiem, ale z czasem nauczył się tolerować obecność swojej siostry (oczywiście o ile tylko ta zachowa odpowiedni odstęp :P).
Ulubionym miejscem Papai jest balkon; lubi biegać, hałasować i nic nie robi sobie ze Snookiego i ośmiela się nawet podbierać mu jedzenie. A gust kulinarny ma dość ciekawy, jej ulubione smakołyki to ser i pierogi :D
A co mówi Patryk o swoich kociambrach? "Chciałbym ,żeby świat wiedział, że te koty odmieniły życie nasze i ludzi w naszym otoczeniu. Przez nie zawsze się coś dzieje"
W tym tygpodniu naszymi gwiazdami będą Snooki, Papaja.
Pewnego zimowego dnia po przedmieściach Rzeszowa błakał się szary, prążkowany kociak. Kociak jakich wiele i pewnie nie był to pierwszy dzień, kiedy tak chodził w poszukiwaniu jedzenia i dachu nad głową. Ale właśnie tego dnia ktoś zwrócił na niego uwagę i zabrał do siebie. Dobra dusza, której los kociaka nie był obojętny postarała się dla niego o kochający dom i tak oto Snooki trafił do Patryka. Swoją wdzięczność za dach nad głową i dużo miłości wyraża lizaniem po twarzy i łaszeniem się do swojego człowieka. Kiedy na dworze jest ciepło Snooki chadza na spacery, a kiedy pogoda nie dopisuje najchętniej siada na parapecie, albo na ciepłej klawiaturze (skąd my to znamy?).
Ale Snooki nie jest jedynym kotem w domu Patryka. Mieszka z nimi urocza biało-czarna, schroniskowa koteczka Papaja. Początki były trudne bo Snooki przyzywczaił się do bycia jedynakiem, ale z czasem nauczył się tolerować obecność swojej siostry (oczywiście o ile tylko ta zachowa odpowiedni odstęp :P).
Ulubionym miejscem Papai jest balkon; lubi biegać, hałasować i nic nie robi sobie ze Snookiego i ośmiela się nawet podbierać mu jedzenie. A gust kulinarny ma dość ciekawy, jej ulubione smakołyki to ser i pierogi :D
A co mówi Patryk o swoich kociambrach? "Chciałbym ,żeby świat wiedział, że te koty odmieniły życie nasze i ludzi w naszym otoczeniu. Przez nie zawsze się coś dzieje"
Po więcej pięknych zdjęć Snookiego i Papai zapraszamy na ich facebookowy fanpejdż: Kot Snooki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)