Tak, tym mianem możnaby określić nasz dom. Schodzą się u nas koty z całego sąsiedztwa. Nic więc dziwnego, że kiedy przybył tu nowy kot, natychmiast znalazł się pod naszym łóżkiem. Właściwie najpierw był na łóżku, obudził G. miauknięciem a potem uciekł wystraszony.
Kiedy wróciłam tego dnia do domu, kot spał zwinięty w kłebek pod łóżkiem, ale chętnie spod niego wyszedł, dał się pogłaskać, mruczał i wystawiał brzuch. Możecie się domyśleć, że radość z tej wizyty była tylko nasza, ludzka. Shiva była wściekła a Pieróg z nieufnością obserwował przybysza.
Kot zamieszkał pod łóżkiem, dostał miseczkę z wodą, chadzał do kuchni się najeść i wracał migiem na swoje miejsce. Zastanawialiśmy się już kiedy zabrać go do weterynarza, sprawdzić czy ma czip itp, gdy sąsiadka wytłumaczyła mi kim jest nasz gość. Okazało się, że dzieci innej sąsiadki chwaliły się kotem, a potem już tylko, że "kot uciekł". Żal było zwierzaka, widać był zestresowany, ale musieliśmy powiadomić właścicieli. Nie było to łatwe, ale w końcu udało nam się porozmawiać z sąsiadką A.
Oto historia "naszego" Gatinho (tak go roboczo nazywałam): jako kociak trafił do domu byłego męża A., miał też brata, ale nie wiemy co się z nim stało. Gatihno nigdy nie był u weterynarza, nie jest kastrowany, zdarzało mu się znaczyć teren i nazywano go Maligno (coś jakby wcielenie zła...). Zmęczony tymi "złośliwościami" kota, facet chciał się go pozbyć. Na to dzieci nie chciały się zgodzić i bez wiedzy matki przywiozły kota do niej. A. prowadzi bar, rzadko jest w domu i nie za bardzo widziała się w roli opiekunki Gatihno, ale kiedy zobaczyła jaki jest wystraszony i miziasty uznała, że musi zostać u nich w domu. Dzieci zmieniły mu imię na Nick,
Kot przy pierwszej okazji (czytaj, kiedy dziewczynki wyniosły go na dwór, żeby się pochwalić) czmychnął i tak wylądował pod naszym łóżkiem.
A zapytała nawet czy nie chcielibyśmy go adoptować, ale z żalem musieliśmy odmówić. Wystarczająco już nas martwi wizja przeprowadzki z trzema kotami (w tym jednym niedotykalskim). Tak czy siak, powiedzieliśmy, że jeśli Nick dobrze się u nas czuje, to niech sobie pobędzie. Niestety, którejś nocy Nick dostał straszne baty od jakiegoś kota. Nie wiemy czy od Shivy czy od któregoś z naszych, ale na pewno był to kot - Nick miał w głowie wbity pazur! Dostał również pazurem w oko tak, że G. myślał, że w ogóle stracił oko. Później okazało się, że to "tylko" silna opuchlizna. Pojechałam razem z A. do naszego weterynarza, namówiłam ją na jak najszybszą kastrację... Od tamtego wypadku minęło parę tygodni. Nick już nie śpi pod łóżkiem, ale codziennie przychodzi się najeść i napić. Sąsiadów prawie nie ma w domu, kot spędza dnie na dworze. Strasznie nam go żal, ale z drugiej strony nie chce u nas dłużej posiedzieć, więc chyba tak źle mu nie jest. I nie oszukujmy się, Jackie też długo w domu miejsca nie zagrzeje...
A oto i Nick, prawda, że słodziak z niego?
tygrysek <3
OdpowiedzUsuń